Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki
486
BLOG

Polska wobec Ukrainy

Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki Polityka Obserwuj notkę 9

 

Ostatnie wydarzenia u naszego wschodniego sąsiada wymierzone we władzę Janukowycza, a w wymiarze polityki międzynarodowej w Rosję, pokazały istotne różnice w ocenie naszej, polskiej strategii wobec Ukrainy. Zarysowało się kilka, wręcz sprzecznych ze sobą, stanowisk. Warto je omówić, aby zobaczyć, iż „sprawa ukraińska” pokazuje, niczym papierek lakmusowy, zasadnicze podziały na polskiej scenie politycznej.
Postawa I czyli „w naszym interesie popieramy Ukrainę”.Najdobitniej prezentuje ją Jarosław Kaczyński i Prawo i Sprawiedliwość. Były (a zapewne też przyszły) premier uważa, że w interesie Polski jest poprzeć ukraińską opozycję i drogę Kijowa do politycznej Europy. Oznacza to bowiem wyraźne osłabienie wpływów rosyjskich w regionie. Odcięcie Ukrainy od Rosji to wyrwanie szponów rosyjskiemu dwugłowemu orłu i istotne zredukowanie roli Moskwy, nie tylko w regionie. W związku z tym należy polską politykę zagraniczną ustawić na pomoc w europejskich aspiracjach Kijowa. Przy czym – warto podkreślić – nie oznacza to złożenia na ołtarzu polsko-ukraińskiej współpracy braku oddania hołdu Polakom pomordowanym przez Ukraińców na Wołyniu podczas drugiej wojny światowej. Silnie popierając polityczną „europeizację” Ukrainy, jednocześnie kontynuujemy naszą „politykę historyczną” i nie zakładamy sobie knebla w sprawie ukraińskiego ludobójstwa na Kresach Wschodnich RP. 
Postawa II czyli „puste taczki”.Jej reprezentantem jest prezydent Komorowski. W czasie swojej prezydentury odbył 27 spotkań ze swoim ukrainskim odpowiednikiem. Ta imponująca średnia: 9 spotkań rocznie nijak się jednak ma do efektu. Lokator, nomen omen, Pałacu Namiestnikowskiego lata z pustymi taczkami przez polsko-ukraińską granicę, wypija z Janukowyczem kolejne litry horyłki czyli tamtejszej wódki, z Wiktorem Fedorowyczem wita się „na misia”, ale kompletnie dla polskiej racji stanu nic z tego nie wynika. Janukowycz wręcz wykorzystuje prezydenta III RP jako przyzwoitkę: im bardziej przykręca śrubę opozycji, tym chętniej fotografuje się z Komorowskim. W odwołanym ostatecznie szczycie prezydentów Europy Środkowo-Wschodniej na Krymie latem 2012 roku Bronisław Komorowski był pierwszym, który potwierdził swoją obecność, mimo, że ze względu na „sprawę Tymoszenki” odmawiali wszyscy. Gdyby Komorowski nie istniał, Janukowycz musiałby go wymyśleć. Nijak się to jednak ma do polskich interesów.
Postawa III czyli „nic-nierobienie”. Klasykiem tego gatunku jest Donald Tusk. Od 2,5 roku nie był w Kijowie, nie zna się na tym, nie interesuje się problematyką wschodnią, nie czuje „bluesa” jak choćby Aleksander Kwaśniewski, który będąc prezydentem RP do kwestii Ukrainy w polityce polskiej „dorósł”, choć wcześniej, tak jak Tusk, nie miał o niej bladego pojęcia. Charakterystyczne, że Tusk ze swoją pierwszą wizytą na Wschodzie zjawił się nie, jak jego nawet „lewicowi” poprzednicy, w Kijowie czy Wilnie, ale w Moskwie. Takie symboliczne gesty mówią wiele. To oznacza, że premier III RP, skądinąd wzorem szeregu polityków niemieckich z obu głównych partii RFN, na Kijów patrzy przez pryzmat Moskwy. Co oczywiście jest w interesie tejże Moskwy, a nie Warszawy.
Postawa IV „byle polska wieś spokojna”.Reprezentowana często przez porządnych patriotów, ludzi kochających Boga i Ojczyznę, ale uważających, że polska żabanie powinna nastawiać nogi kowalowi i że powinniśmy skupić się na zrobieniu porządków z naszymi Janukowyczami. Skądinąd taką właśnie formułę „Niech na całym świecie wojna, byle polska wieś zaciszna, byle polska wieś spokojna” promują także nasi narodowcy. Zapewne zresztą w najlepszych intencjach, ale zupełnie chyba nie pamiętając znanej dewizy Romana Dmowskiego, ojca Obozu Narodowego w Polsce, który przecież powtarzał, że naród powinien stawiać przed sobą wielkie cele w polityce zewnętrznej, szukać obszarów ekspansji, inaczej jego wpływy będą się kurczyć. Słowem: jeśli zajmiemy się tylko własną miedzą i nie będziemy ofensywni, to inni, nie zważając, że nie chcemy wchodzić im w paradę i tak i tak zajmą się nami… Opisałem myśl Dmowskiego na własny sposób, ale uważam, ze należy zadedykować ją wszystkim ludziom, którzy dziś ze szlachetnych intencji i patriotycznych pobudek uważają, że nie powinniśmy wtrącać się w wewnętrzne sprawy Ukrainy, bo wyjdziemy na tym, jak Imć Pan Zabłocki na mydle. Przeciwnie: im bardziej będziemy przesuwać polityczne theatrum poza Polskę, tym lepiej dla nas.
Postawa V czyli „nie drażnić niedźwiedzia”.Krytycy historycznej polskiej dewizy „Za Waszą wolność i naszą” mają czasem sporo racji, jeśli odruchy umierania przez Polaków za inne nacje na ołtarzu europejskiej solidarności nie były wkomponowywane w nasz interes narodowy i rację stanu państwa polskiego (nawet jeśli nie istniało). Tym razem jednak owo hasło w kontekście Ukrainy jest jak znalazł, bo im mniej będzie Rosji w naszym sąsiedztwie, tym dla polskich aspiracji lepiej. Oczywiście nie oznacza to automatycznego rozwiązania problemów polsko-ukraińskich. Uwaga: nie tylko tych historycznych, ale też bieżących. Pamiętamy przecież, że popierana przez nas w czasie Pomarańczowej Rewolucji Julia Tymoszenko, będąc premierem wzięła kurs na Berlin i konsekwentnie omijała Warszawę.
Postawa VI czyli „najpierw Wołyń”. Ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski i ludzie podobnie myślący jak on, przecież wielcy, bezinteresowni patrioci mówią mniej więcej tak: skoro przeciwko Janukowyczowi, a zatem Rosji, a za Europą jest nacjonalistyczna partia Swobda (a także dodajmy, jeszcze bardziej nacjonalistyczna, ale prawdopodobnie manipulowana przez Moskwę UNA-UNSO), to my nie powinniśmy być w tym samym obozie, jak ci, którzy nie chcą potępić ludobójstwa naszych przodków na polskich Kresach. Rzecz w tym, że choć liderzy Swobody mają na swoim koncie i antypolskie i antysemickie wypowiedzi i może nawet dalej nas nie znoszą, choć już teraz pilnują się, aby tego nie okazywać, to nie sądzę, aby prorosyjską Ukrainę stać było na uderzenie się w piersi w sprawie Wołynia. Zawsze będzie on dla Rosjan i ich ludzi w Kijowie szansą na zantagonizowanie Polski z naszym sąsiadem.
Tak naprawdę stosunek do tego, co dzieje się w Kijowie jest dzisiaj wyznacznikiem fundamentalnych podziałów na polskiej scenie politycznej. Wyraźnie widać, że jest obóz aktywizmu, jest obóz pasywizmu, ale też obóz „a dajcie mi święty spokój”. Gdy Polska 95 lat temu odzyskiwała niepodległość, można było i trzeba było grać na wielu fortepianach. Nie było żadną polityczną kakofonią, gdy Piłsudski, Dmowski, Paderewski czy Korfanty grali różne melodie, które – mimo napięć między nimi – łączyły się w polską niepodległościową orkiestrę symfoniczną. Tym razem jednak tak nie jest.
Nic nierobiący Tusk, obrażający Ukrainę Sikorski, spotykający się co rusz z Janukwyczem, tyle, że bez żadnego efektu Komorowski czy zwolennicy żądania, aby Ukraińcy najpierw przeprosili za Wołyń, a potem może ich poprzemy (mimo patriotycznych pobudek tych ostatnich) – nie grają w drużynie obrony polskiej racji stanu. Rzadko się zdarza, aby w polskiej polityce zagranicznej był taki biało-czarny film, jak ten w sprawie Ukrainy.
*Tekst ukazał się w miesięczniku „Nowe Państwo” (styczeń 2014)

historyk, dziennikarz, działacz sportowy, poseł na Sejm I i III kadencji, deputowany do Parlamentu Europejskiego VI, VII, VIII i IX kadencji, były wiceminister kultury, były przewodniczący Komitetu Integracji Europejskiej i minister - członek Rady Ministrów, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka