Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki
153
BLOG

Europie potrzebna jest nowa twarz

Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki Polityka Obserwuj notkę 3

O braku przejrzystości w instytucjach unijnych, potrzebie demokratyzacji oraz efektach działania Komisji Kontroli Budżetowej EurActiv.pl rozmawiał z Ryszardem Czarneckim (EKR/PiS), wiceprzewodniczącym Parlamentu Europejskiego.

Co Pan sądzi o wyborze Jean-Claude’a Junckera na przewodniczącego Komisji Europejskiej? Junckera, który – jak to Pan zmyślnie ujął – jest „niemalże konserwatystą, ale również reformatorem”, tak jak grupa polityczna w PE, do której Pan należy – Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy (EKR). 

Juncker mówi to, co jego aktualny słuchacz chce usłyszeć. Na pewno nie będzie to żaden wielki reformator – jest związany z establishmentem europejskim od 20 lat. Ale, co jest pocieszające, Juncker to silna osobowość, więc nie będzie na zawołanie kanclerz Angeli Merkel czy prezydenta François Hollande’a, tak jak Barroso w drugiej kadencji. Ważąc te wady i zalety europosłowie PiS nie głosowali przeciwko niemu.

A co w tym złego, że Juncker jest zaznajomiony z establishmentem i zna kuluary? To raczej atut w przypadku osoby, która ma w sposób zręczny i zdecydowany sterować Komisją Europejską nie ulegając pretensjom narodowym. 

To nie złe, że zna kuluary. Złe jest to, że jest zagnieżdżony w establishmencie. To przez to, że Unią rządzą tacy ludzie w majowych wyborach europarlamentarnych była tak niska frekwencja i tak wiele głosów zostało oddanych na eurosceptyków – bo przecież nie przez to, że eurosceptycy są tacy cudowni i mają taki fajny program. Opowiadają kosmiczne bzdury, np. o Ukrainie, a mimo to jest ich tutaj dużo. Po prostu UE miała twarz Junckera, człowieka, który załatwia wszystko w gabinetach, a nie dając je pod osąd ludzi. Takie działanie raczej nie wpływa na zwiększenie demokratyzacji procesów decyzyjnych UE.

Jego zagnieżdżenie w establishmencie zwiększa jego moc decyzyjną m.in. w przypadku szczególnie ważnych z perspektywy PiS stosunków transatlantyckich. 

Tak, plusem jest jego stosunek do USA – w przeciwieństwie do wielu polityków europejskich, planuje on umocnić relacje transatlantyckie i chce silnego NATO. Jest poza tym wrażliwy na potrzeby biednych państw członkowskich, m.in. bronił Grecję przed wyrzuceniem z eurolandu. Jako że Polska jest jednym z pięciu najbiedniejszych państw UE, to jest dla nas dobra wiadomość.

Przy całym ambiwalentnym podejściu do Junckera, czy widzi Pan możliwość, by ten człowiek establishmentu jednak coś zrobił dla zwiększania demokratyzacji unijnych procesów decyzyjnych? 

 Juncker powinien ogłosić nowy Plan „D” – D jak Demokracja – w którym przedstawiłby działania mające na celu poprawę przejrzystości podejmowania decyzji w Komisji Europejskiej i zwiększenie wpływu zwykłych obywateli na to, co dzieje się w Brukseli. Jednym z tych działań ma być pytanie społeczeństwa o opinię.

Ale jak? 

W referendach!

Jak Pan je widzi? Tak jak w Szwajcarii? Pytanie Europejczyków z czynnym prawem wyborczym o zdanie w każdej problemowej kwestii? 

Tak jak to widziałem to w 2006, gdy byłem jednym z dziesięciu sygnatariuszy listu do wszystkich premierów krajów UE w sprawie obowiązkowego poddawania wszelkich nowych unijnych traktatów pod referendum. Jak wiadomo, apel nie został wysłuchany poza Irlandią, gdzie zapisy konstytucyjne wymuszają referendum nad każdym traktatem.

Możliwość nadzoru obywatelskiego – nie obowiązek czy przymus – sprawi, że wzrośnie autorytet instytucji europejskich. Na razie on spada i dlatego w wyborach jest niska frekwencja i wybierane są partie eurosceptyczne (to było już o akcesie Bukaresztu i Sofii do Unii).

A jak Pan sądzi, z czego wynika tak niska frekwencja w Polsce? Przecież dwie główne partie nie są eurosceptyczne? 

Po pierwsze to tradycja. W 2004 r. w pierwszych wyborach do PE w Polsce, byliśmy pod względem frekwencji na 24 miejscu, gorzej było tylko na Słowacji. Pięć lat temu podskoczyliśmy o jedną pozycję, byliśmy trzeci od końca, przed Rumunią i Słowacją.

Należy się jednak też zapytać, na ile rządzący zniechęcają wyborców do udziału w wyborach, wierząc, że niska frekwencja im pomoże, a na ile polscy obywatele te wybory mają z definicji kompletnie w nosie.

Ale przecież PiS jako główna czy „jedyna”, jak Pan powiedział ostatnio w wywiadzie, partia opozycyjna też ma moc, by zachęcać wyborców do udziału w wyborach? 

Mobilizowaliśmy! Myśmy swoje zrobili. Ale mam wrażenie, że rząd z kolei niespecjalnie walczył o frekwencję. Mało mówił o tych wyborach. Widocznie uznano, że niska frekwencja będzie sprzyjać PO.

A jak europosłowie mogą z Brukseli i Strasbourga wywierać wpływ na sytuację Polski?  

Mogą pilnować, by nowe unijne regulacje nie uderzały w nasz kraj, ale by mu służyły. Od 2009 r. – od Traktatu Lizbońskiego – PE ma władzę, jakiej nie miał nigdy, może odrzucić każdą unijną regulację. A te regulacje stanowią dwie trzecie polskiego prawa. Polski europoseł ma zatem możliwość kontrolowania dwóch trzecich przepisów obowiązujących w kraju.

A Pan jako wiceprzewodniczący PE posiada jakieś wyjątkowe uprawnienia?  

Prezydium PE, do którego należę, współdecyduje z przewodniczącymi grup politycznych, nad czym pracuje europarlament, jakie tematy znajdą się na agendzie, jak długo będą debatowane. Nie ma jeszcze podziału kompetencji wiceprzewodniczących, zostanie ustalony dopiero po wakacjach.

A jakimi kompetencjami byłby Pan zainteresowany?  

Nie ukrywam, że jako Polak chciałbym, by była to polityka wschodnia. Lepiej, by tym tematem zajmował się ktoś z Europy Wschodniej, a nie – z całym szacunkiem – np. z Hiszpanii, bo myślę, że kraje południowe mniej czują tego wschodniego „bluesa”.

A co Pan chce osiągnąć jako członek Komisji Budżetowej (BUDG) i Kontroli Budżetowej (CONT)? 

CONT nadzoruje wydatki instytucji UE, więc będę się starał, by wydatki te były jak najrozsądniejsze. Będę zabiegał też o zwiększenie przejrzystości tych wydatków, tak by podatnicy mieli poczucie, że UE to nie jest wyłącznie eurobiurokracja.

Czy Pana wyborcy docenią Pańską pracę za pięć lat? 

Wyborcy już docenili moją pracę, legendarną pracowitość i aktywność, co pokazali w wyborach.

A co Pan wypracował swoją legendarną pracowitością? 

Jestem autorem 10 raportów, co daje mi 4 miejsce wśród polskich europosłów i 26 wśród wszystkich europarlamentarzystów. Są to raporty dotyczące kontroli takich instytucji jak np. Rada, Europejska Służba Działań Zewnętrznych, Komitet Regionów, Trybunał Sprawiedliwości, Europejskiego Rzecznika Praw Obywatelskich... A jeśli chodzi o twardą politykę, to byłem wiceprzewodniczącym Euronestu czyli Zgromadzenia Parlamentarnego UE - Partnerstwo Wschodnie.

Ale działalność Euronestu już chyba zamarła? Nic o Euroneście nie było słychać w kontekście wydarzeń na Ukrainie. 

Nie, nie zamarła, przeciwnie. Sam ostatnio, jako jedyny reprezentant Parlamentu Europejskiego i jego wiceprzewodniczący uczestniczyłem w spotkaniu szefów MSZ 28 krajów Unii, które prowadziła Lady Ashton pełniąca obowiązki przewodniczącej, a na którym zabierali głos również przedstawiciele naszych wschodnich partnerów. Jest to instytucja, która stanowi przede wszystkim platformę do debaty na temat spraw Partnerstwa Wschodniego. Z mojej perspektywy ważne jest nawet to, że Euronest pomaga przełamywać niechęć szeregu państw unijnych wobec rozbudowanej polityki wschodniej, a z drugiej strony przybliża Ukrainę i Mołdowę, a nawet Białoruś oraz kraje południowego Kaukazu: Gruzję, Armenię i Azerbejdżan do politycznej Europy.


Rozmawiali Karolina Zbytniewska i Łukasz Faciejew
EurActiv.pl

historyk, dziennikarz, działacz sportowy, poseł na Sejm I i III kadencji, deputowany do Parlamentu Europejskiego VI, VII, VIII i IX kadencji, były wiceminister kultury, były przewodniczący Komitetu Integracji Europejskiej i minister - członek Rady Ministrów, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka