Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki
1223
BLOG

„Zimna wojna”, a nie negocjacje z Moskwą

Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki Polityka Obserwuj notkę 24

Wyszło na nasze. To my, Polacy, mieliśmy rację w Europie. To my, obóz niepodległościowy mieliśmy rację w Polsce. Rosja jest groźna, chce odbudować swoją imperialna strefę wpływów, zagraża sąsiadom. Putin nie jest „naszym człowiekiem w Moskwie”, jak mówił o nim Donald Tusk (inna sprawa czy sam Tusk jest, jak pisała o nim rosyjska prasa, ich „człowiekiem w Warszawie”). Moskwa ma swoj polityczny plan, który realizuje mimo słabnącej pozycji jej gospodarki. Zneutralizowała w praktyce Kaukaz Południowy (zmiana władzy w Gruzji, próba założenia „nelsona” Azerbejdżanowi przez ostatnie wymuszone „negocjacje” w Soczi w trójkącie: Putin, Alijew, Sarkisjan), zaanektowała Krym i na naszych oczach czyni to samo ze wschodnią Ukrainą. Tworzy „fakty dokonane” na całym obszarze postsowieckim. Zastrasza elity państw, które powstały na gruzach republik radzieckich ‒ najpierw zajęciem Abchazji i Osetii Południowej, potem Smoleńskiem, teraz agresją militarną na pomajdanowską Ukrainę. I to zastrasza dość skutecznie.

Polak (nie każdy!) mądry przed szkodą

Rosyjski niedźwiedź, zgodnie z tym przed czym przestrzegali „mądrzy przed szkodą”, tym razem Polacy, jest zatem, jak niegdyś, zawziętym drapieżnikiem, a nie łagodnym misiem z ZOO. Jednak poza konstatacją, że to po polskiej stronie, a nie niemieckiej czy francuskiej był dar przewidywania tego co zdarzy się na arenie międzynarodowej, warto pokusić się o fundamentalne pytanie. Brzmi ono: czy szeroko rozumiany Zachód odrobił rosyjską lekcję? Czy wyciągnął praktyczne wnioski ze swojej naiwności, a może raczej pseudopragmatycznej krótkowzroczności. Słowem: czy Unia Europejska i USA otrzeźwiały z pijackiego mirażu Kremla jako trudnego może, ale stabilnego i przewidywalnego „partnera”? To kluczowy problem w momencie, gdy rosyjscy żołnierze wchodzą na ukraińskie terytorium niczym na grzybobranie.

Odpowiedź nie jest jednoznaczna. Z jednej strony UE reaguje na działania Moskwy dużo bardziej zdecydowanie niż w 2008 roku, po rosyjskiej agresji na Gruzję Micheila Saakaszwilego. Z drugiej, wszelkie sankcje i działania odwetowe wobec Federacji Rosyjskiej wydają się być bardziej reakcją na ruchy Kremla niż wytyczaniem pożądanej narracji i kreśleniem własnego, europejskiego czy euroatlantyckiego scenariusza. Pomijając już zupełnie kwestię „timingu” tychże sankcji, przeważnie spóźnionych lub bardzo spóźnionych. Warto zatem prześledzić zachowania wobec tego, co dzieje się na Ukrainie ze strony dwóch głównych graczy na międzynarodowym rynku. Mowa o Waszyngtonie i Brukseli.

Tęsknota za Bushem juniorem

Gdy chodzi o „Wuja Sama”, to nie należy dać się zwieść... rosyjskiej propagandzie. Moskwa, jak za czasów Stalina ‒ Chruszczowa ‒ Breżniewa ‒ Andropowa, czyniąc z USA „Wuja ‒ Samo Zło” sprawiła, że także my uwierzyliśmy w szczególne zaangażowanie administracji amerykańskiej w kierunku ograniczania samowoli Kremla. Tymczasem, uwaga, sankcje Białego Domu przeciw Federacji Rosyjskiej są, po pierwsze, wtórne wobec tych zapowiadanych i zastosowanych przez Unię Europejską, a po drugie, prezydent Barack Obama jest jedynie cieniem prezydenta George'a W. Busha w zakresie retoryki odstraszania Moskwy. Przypomnę niegdyś słynną, choć dziś już zapomnianą deklarację przywódcy USA w sierpniu 2008 roku po agresji Rosji na Gruzję. Eksperci oceniają, że ówczesne pogróżki Busha jr wobec tandemu Putin‒Miedwiediew, obok dramatycznej podróży śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego wraz z towarzyszącymi mu głowami państw naszego regionu Europy, spowodowały odstąpienie przez Kreml od planu zajęcia Tbilisi i ustanowienia tam ‒ w miejsce ekipy Saakaszwilego ‒ jednoznacznie prorosyjskiego reżymu. Tej ówczesnej amerykańskiej ostrości i twardości bardzo brakuje obecnemu lokatorowi Białego Domu. Mimo rożnych błędów i zaniechań jego poprzednika, choćby za to należy cenić Busha. Ale też trudno cenić Obamę za jego kurs wobec Rosji. Idea „resetu” relacji Waszyngton‒Moskwa, to sztandarowe hasło ekipy Demokratów po zwycięstwie w wyborach nad Johnem Mc Cainem i Republikanami oznaczało w praktyce opuszczenie przez Biały Dom dotychczasowych sojuszników na Starym Kontynencie, a zwłaszcza w newralgicznym miejscu dla Rosjan: Europie Środkowo-Wschodniej. Ta zdrada amerykańskich przyjaciół na froncie powstrzymywania Kremla podyktowana była, rzecz jasna, interesami USA na Bliskim Wschodzie, Iranie i Afganistanie i chęcią zdobycia co najmniej neutralności Moskwy w tych obszarach. Odbyło się to jednak naszym, polskim i naszym, regionalnym kosztem.

Przyznajmy: druga kadencja Obamy jest pod tym względem wyraźnie lepsza. Biały Dom, późno, bo późno, ale w końcu poszedł po rozum do głowy. Jednak nawet po tym „resecie resetu” i otrzeźwieniu Jankesów w dalszym ciągu Stany Zjednoczone są ostre bardziej werbalnie niż w praktyce. Krytykowana przez wielu z nas za opieszałość i brak determinacji Unia Europejska jest w porównaniu z USA ‒ o paradoksie ! ‒ znacznie twardsza w realnej polityce wobec Moskwy. Co nie znaczy, że będąc twardsza jest twarda...

Realna wojna i brak strategii Zachodu

Gdy Putin i ‒ za nim ‒ rosyjska propaganda, ale też złapani przez Ukraińców rosyjscy żołnierze mówili, że rosyjskie wojska znalazły się na terytorium zachodniego, sąsiada „przez pomyłkę” to był to nic innego, jak testowanie przez Kreml, jak daleko w odpowiedzi posunie sie Zachód. Zachód odpowiedział... internetowymi kpinami. Ośmielony tym prezydent Rosji już następnego dnia zaczął narrację, że tak właściwie tereny Ukrainy wschodniej to ziemie rosyjskie, bo zamieszkane przez Rosjan. Gdyby USA, NATO i UE zareagowały decyzją o wysłaniu wojsk choćby do Kijowa, a więc na teren póki co (!) nieobjęty rosyjską agresją wówczas eks-agent KGB wycofały się niczym pies z podkulonym ogonem. A tak, pozostając przy tej psiej metaforze, Putin obsikuje kolejne terytorium.

Geopolityka wymaga strategii wobec zmieniającej sie rzeczywistości. Dziś zmienia się ona na naszych oczach, a wraz z nią zmienić się mogą, choćby po części, strefy wpływów. I to w kierunku niekorzystnym nie tylko dla Polski i naszej części Europy, ale dla całego Zachodu. To wymaga działania Waszyngtonu, Berlina, Brukseli. Na razie są to działania w najlepszym razie niewystarczające, a w ostatnich dniach wręcz pozorowane. Dzięki temu coraz słabsza ekonomicznie Rosja przechodzi, paradoksalnie, nie tylko do militarnej, ale też politycznej ofensywy. Czas zatem na „zimna wojnę”, a nie na ocieplanie relacji z Moskwą.

*tekst ukazał się w „Gazecie Polskiej” (03.09.2014)

historyk, dziennikarz, działacz sportowy, poseł na Sejm I i III kadencji, deputowany do Parlamentu Europejskiego VI, VII, VIII i IX kadencji, były wiceminister kultury, były przewodniczący Komitetu Integracji Europejskiej i minister - członek Rady Ministrów, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka