Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki
317
BLOG

Jak to się robi w USA ...

Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki Polityka Obserwuj notkę 2

Lubię amerykańską politykę. Wiem, że jest ona, uwaga, znacznie bardziej brutalna niż ta w Polsce czy gdziekolwiek w demokratycznym świecie. Wiem, że kampanie wyborcze w Stanach są najdroższe na świecie (na drugim miejscu... Ukraina!). To może oburza, ale takie po prostu jest (polityczne) życie.

Przepadam za amerykańską polityką, w której kampania wyborcza zaczyna się dzień po wyborach i w której wybory ‒ dzięki rotacji w Kongresie i w Senacie ‒ trwają w zasadzie na okrągło. Jakaż to barwna kampania! Nawet bardziej niż w słynnym filmie USA „Barwy kampanii”.

J.D. Winteregg, walczący o fotel przewodniczącego Izby Reprezentantów rywalizował o to stanowisko z wytrawnym liderem Republikanów Johnem Boehnerem. W kampanii wypuścił pastisz reklamy tabletek na zaburzenie erekcji („erectile disfunction”). Narrator informuje w nim o problemie... zaburzenia wyborczego („electile disfunction”) w następujący sposób: „Może to być kwestia przepływu krwi. W momencie, kiedy polityk jest przy pracy zbyt długo, krew wędruje do głowy i nie potrafi on wykonywać swojej pracy należycie”. Owa niby to reklama kończy się tak: „Jeśli Twój Boehner (po angielsku wzwód to boner ‒ tak gwoli informacji...) trwa dłużej niż 23 lata skonsultuj się koniecznie z lekarzem lub farmaceutą”. Ową reklamę obejrzało na YouTube aż 418 tysięcy widzów. Ale Winteregg jednak przegrał, bo jego republikański rywal nie tyle rozbawiał wyborców, co walił w oponenta niczym Cassius Clay czyli Muhammad Ali.

W ten sposób zwycięski, choć niespecjalnie charyzmatyczny, John Boehner potwierdził opinię naukowców z Uniwersytetu Stanowego w Waszyngtonie ‒ specjalistów od spotów wyborczych, którzy udowodnili, że „czarny PR”, kampania negatywna, straszenie ludzi często działa lepiej niż efektowne filmiki, z których ludzie się śmieją i nawet je zapamiętują. Jest jeden wszak warunek: na taką negatywną czy brudną kampanię może decydować się kandydat, który prowadzi w sondażach.

Kandydat Winteregg przegrał podwójnie. Nie tylko poniósł wyborczą porażkę, ale jeszcze dodatkowo po emisji swojego, ociekającego seksualnymi konotacjami, spotu stracił robotę na katolickiej uczelni.
Zabawna, finezyjna, mniej ostra była w ostatnich tygodniach kampania wyborcza do Senatu w stanie Michigan. Demokraci zarzucali kandydatce Republikanów Terri Lynn Land, że zajmuje się głównie problemami kobiet. Na co prawicowa kandydatka odpowiedziała spotem, w którym mówi: „Kongresman Peters i jego wspólnicy chcą sprawić, byście uwierzyli, że prowadzę wojnę w sprawie kobiet. Naprawdę? Pomyślcie przez chwilę”. W tym momencie pojawiła się skoczna muzyka, najazd kamery na kandydatkę, która popija kawę i spogląda na swój zegarek, by po dłuższej chwili powiedzieć na koniec: „jako kobieta wiem nieco więcej o kobietach niż Gary Peters”.

Demokraci odpowiedzieli na to spotem, który chciał przekonać wyborców, że ów Peters nie jest typowym „człowiekiem Obamy”, który nic tylko podnosi podatki.  Spot ów zatytułowali „Oszczędny”. A w nim żona kandydata mówi o mężu: „nie chciałabym go nazwać skąpcem, ale nasza pralka jest starsza od naszych dzieci”. Sam Peters na koniec chwali się, że jego rodzina „wystąpiła w tym spocie za darmo”, a sam pojawia się w podartym swetrze i dziurawych butach. Skrajny populizm? Ale skuteczny, bo to Pan Gary został senatorem, a nie Pani Terri.
No i jak nie lubić amerykańskiej kampanii ...

*tekst ukazal się w "Gazecie Polskiej" (19.11.2014)

historyk, dziennikarz, działacz sportowy, poseł na Sejm I i III kadencji, deputowany do Parlamentu Europejskiego VI, VII, VIII i IX kadencji, były wiceminister kultury, były przewodniczący Komitetu Integracji Europejskiej i minister - członek Rady Ministrów, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka