W czwartek w Strasburgu spotkałem się z dwoma prezydentami Gruzji: poprzednim Mikheilim Saakaszwilim i obecnym Giorgim Margwelaszwilim. Tego dnia w europarlamencie zagłosowaliśmy za umową stowarzyszeniową z Gruzą właśnie – jako pierwszym krajem Kaukazu Południowego, który oficjalnie „zaręczył się” z UE. Do zeszłego roku wydawało się, że w tym gronie będzie też Armenia, ale pod naciskiem Rosji zerwała ‒ tuż przed finałem – rozmowy z Unią i weszła do moskiewskiej Unii Celnej.
Podpisanie umowy stowarzyszeniowej z Brukselą na władzach w Kijowie wymusił naród w referendum ulicznym. W Gruzji nie było to konieczne. Tuż przed głosowaniem w Strasburgu Putin podpisał porozumienie z „prezydentem” Abchazji, aby „ukarać” Tbilisi za proeuropejski kurs. I cały czas wzmacnia „granicę” między Abchazją i Osetią Południową a Gruzją. Faktem jest, że dla wielu krajów postsowieckich istnieje alternatywa: współpraca ze słabnącą, ale wciąż groźną Rosją czy też z silnym, ale odległym Zachodem.
Popierając władzę w Tbilisi w ich oporze przeciw Moskwie musimy jednocześnie domagać się od nich zwolnienia więźniów politycznych w tym kraju i realnych praw dla opozycji
Podziękowałem obu prezydentom Gruzji za ich europejski wybór. Czwartek to był zły dzień dla Putina ‒ dobry dla nas, Polski, Gruzji, Europy.
*pełna forma komentarza, który ukazał się w „Gazecie Polskiej Codziennie” (20.12.2014)