Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki
517
BLOG

Nie taki grecki diabeł straszny...

Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki Polityka Obserwuj notkę 39


Niegrzeczne europejskie dzieci są straszone przez Brukselę nowym rządem Grecji. Z tego przekazu wynika, że Unia Europejska w ogóle, a strefa euro w szczególe, to krainy stabilnej szczęśliwości, które mogą być teraz poddane próbie awanturniczej polityki populistów z Aten. Efektownie to wygląda, ale jest to tylko próba wygodnego dla najbogatszych państw UE „spozycjonowania” rządu (i kraju), który nie chce tańczyć, jak mu zagra Berlin z Paryżem oraz Brukselą w tle. Jest to także dość umiejętna ucieczka od własnych europejskich, unijnych, „eurolandowych” przewinień i grzechów wobec Aten. Mówienie, że relacje Europa ‒ Grecja to biało-czarny film, obsadzony przez pozytywnego bohatera: Unię i przez „szwarccharakter” w postaci leniwego narodu, który akurat wybrał ‒ o zgrozo! ‒ populistyczny rząd to doprawdy więcej niż uproszczenie. To politycznie umotywowane kłamstwo.

W Grecji wybory wygrała bardzo lewicowa i eurosceptyczna Syriza. Gdy ją zakładano w latach 1990, była zlepkiem komunistów, eurokomunistów, maoistów i alterglobalistów. Powoli zdobywała zaufanie Greków, bo zdecydowany program prosocjalny umiejętnie łączyła z patriotycznym sprzeciwem wobec „szarogęszenia” się tzw.„Trojki” czyli instytucjonalnego połączenia UE z międzynarodowymi instytucjami finansowymi. Symbioza odwołania się do wspólnoty narodowej oraz negacja dyktatu ekonomicznego ze strony „Brukseli” (czytaj: Niemiec) okazała się bardzo skuteczna.

Nic o Unii bez Greków!

W tej wiktorii lewicowych eurosceptyków pomogła też wyjątkowa na skalę europejską grecka ordynacja wyborcza. Nie tylko buduje ona więzy rodzinne, bo nakazuje obywatelom głosować w miejscu swojego urodzenia, a nie zamieszkania, ale przede wszystkim premiuje partie z najlepszym wynikiem specjalnym bonusem w postaci aż 50 dodatkowych mandatów. Syriza wygrała wyraźnie, ale ten dodatkowy ordynacyjny podarunek umożliwił jej wykreowanie bez żadnego wysiłku koalicji z ‒ uwaga, bo to rzadko się podkreśla ‒ z prawicową, też eurosceptyczną partią „Niezależni Grecy”. Cóż, można powiedzieć, że Grecy A.D. 2015 twórczo przerobili słynne hasło Karola Marksa „Proletariusze wszystkich krajów łączcie się” na „Eurosceptycy całej Hellady łączcie się”. Łączcie się ‒ dodajmy ‒ w Radzie Ministrów...

Nie nastąpiła, póki co, po zmianie rządu, wbrew strachom medialnym i eksperckim, żadna zmiana w polityce zagranicznej Aten. Grecja nie zawetowała przedłużenia sankcji wobec Rosji ‒ mimo, że sam czytałem wypowiedzi szeregu „analityków”, że tak właśnie „na pewno” się stanie. Groźba tego weta, która faktycznie miała miejsce ze strony nowego szefa MSZ Nikos Kotzias, miała charakter sygnału dla Brukseli: „nic o nas bez nas”, „musicie się z nami liczyć” . Nowa Hellada chciała wymusić szacunek dla nowego rządu i ustawić relacje z Brukselą na zasadach przynajmniej w jakimś stopniu podmiotowych. I to uzyskała.

Aleksis Cipras nie chciał być Donaldem Tuskiem, który w 2009 roku, zajęty zwalczaniem PiS-u w Sejmie RP spóźnił się do Brukseli i decyzję o wyborze Hermana Van Rompuya na szefa Rady Europejskiej podjęto poza nim i Polską – a szef rządu w Warszawie tylko ją biernie akceptował.

Ateny w kieszeni UE, a nie Moskwy

Jest faktem, przyznajmy, że rosyjskie media pokładają dużą nadzieję w nowym lewicowo-prawicowym eurosceptycznym rządzie. Wystarczy posłuchać radia Sputnik czy poczytać portale. Tymczasem mogą to być złudne nadzieje. W jakim sensie? Oczywiście Grecja pozostanie sobą czyli prawdopodobnie najbardziej prorosyjskim krajem w Unii Europejskiej i NATO. Naturalnie to się nie zmieni. Wynika to ze względów kulturowo-cywilizacyjno-religijnych (solidarność narodów prawosławnych!), ale też po części historyczncyhc, bo przez setki lat prawosławna Grecja i prawosławna Rosja miała problemy z muzułmańską Turcją – a to zbliża (właśnie stąd skądinąd prorosyjskie nastroje w wielu krajach bałkańskich choćby Bułgarii czy Serbii). Jednak nie należy się spodziewać, aby, będąca w europejskiej (niemieckiej, francuskiej) kieszeni Grecja dokonywała diametralnego, zdecydowanie prorosyjskiego zwrotu w swojej polityce zewnętrznej. Pod tym względem będzie jak było. Zresztą Ateny zawsze były inne. Pamiętam swoją wizytę w Atenach jako ministra do spraw europejskich – szefa KIE w 1998 roku i spotkania z prezydentem Grecji Konstandinosem Stefanopulosem oraz premierem tego kraju Kostasem Simitisem i punkt rozbieżności w postaci zakupów przez Ateny broni w... Rosji. To pokazuje, że Grecja należąca do struktur europejskich (EWG) od 34 lat, a do NATO od 63 lat zawsze miała tam specjalną pozycję. Wskazując na dotychczasową prorosyjskość Grecji, należałoby zwrócić uwagę, że dużo bardziej brzemienne w skutkach są przychylne względy, jakimi Moskwa cieszy się w Wiedniu, Hadze czy Paryżu – choć tak, jak w przypadku Aten nie przekłada się to na decyzje w sprawie sankcji (choć w kwestii importu żywności Rosji do Francji ‒ już tak).

Jeżeli gazety „głównego nurtu” w naszym kraju oburzają się wizytą lidera „Niezależnych Greków” Panosa Kammenosa w Moskwie kilka tygodni przed wyborami – został właśnie w koalicyjnym rządzi szefem resortu obrony – to mogę tylko się uśmiechnąć. Te same media jakoś w ogóle nie przejęły się faktem, że to wielka Francja, a nie mała Grecja złamała unijną solidarność w kontekście decyzji o eksporcie do Rosji produktów żywnościowych, te same media ignorują w zasadzie całkowicie specjalne relacje Berlina z Moskwą – nawet jeśli są one teraz zamrożone, co wynika zresztą wyłącznie z tego, że Niemcy chcą od Rosjan ugrać jak najwięcej i rzecz w cenie, jaką chcą wytargować, a nie w samym fakcie bliskiej współpracy.

Grecja – wbrew obiegowym opiniom – nie chce wychodzić z eurolandu ani tym bardziej z UE. Nie chce natomiast realizować drastycznego planu oszczędnościowego narzuconego do spółki przez „trójkąt bermudzki” w składzie: Międzynarodowy Fundusz Walutowy, Europejski Bank Centralny, Unia Europejska. Planu oszczędnościowego skądinąd krytykowanego przez wielu zachodnich ekonomistów. Wrzucanie Grecji do worka z napisem „beztroscy utracjusze” jest de facto zaśpiewaniem w berlińsko-brukselskim chórze, który wszak śpiewa hymn pochwalny dla interesów własnych i własnych banków. A to doprawdy fałszywa melodia.

*pełny komentarz, który ukazał się w „Gazecie Polskiej Codziennie” (03.02.2015)

 

historyk, dziennikarz, działacz sportowy, poseł na Sejm I i III kadencji, deputowany do Parlamentu Europejskiego VI, VII, VIII i IX kadencji, były wiceminister kultury, były przewodniczący Komitetu Integracji Europejskiej i minister - członek Rady Ministrów, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka