Ach, gdy się ruszam z miejsca, gdy się odważam podejść bliżej,
widzę ją tylko jak we mgle! Kobiety najpiękniejszy obraz!
Czy to możliwe, żeby kobieta była tak piękna?
Czyżbym miał w tej zwiewnej postaci ujrzeć wcielenie niebios?
Czy coś takiego istnieje na świecie?
Hmm, czyżby była Pani czarownicą i chciała poczarować? To oczywiście Goethe, a ściślej pierwsza część „Fausta”, a jeszcze precyzyjniej: właśnie Kuchnia Czarownicy. To słowa Fausta do Mefistofelesa. Choć, prawdę mówiąc, jest znacznie bardziej znany inny cytat Johana Wolfganga Goethego czyli: „Mehr Licht!” („Więcej Światła!”). To podobno ostatnie słowa tego niemieckiego poety przed śmiercią...
Tak, gdy otrzymuję autorski numer – dwumiesięcznika „Arcana” - mam tam stałą rubrykę „Polski punkt widzenia”, to może Panią zaskoczę, ale zawsze zaczynam od poezji tam zamieszczonej. Choć muszę przyznać, że gdy naczelnym był profesor Andrzej Nowak, to poezji było w „Arcanach” więcej niż potem, gdy jego funkcję przejął poseł PiS profesor Krzysztof Szczerski. Ciekawe jak to będzie za nowego naczelnego Andrzeja Waśko?
A co do poezji w ogóle, to mogę do dziś cytować fragmenty wierszy Norwida, a z poetów współczesnych księdza Jana Twardowskiego czy – uwaga! ‒ Wiktora Woroszylskiego.
Czego w nich szukam? Cóż, pewnie miał rację Jose Otrega y Gasset, że każdy autor chce powiedzieć więcej niż później jest w stanie odczytać czytelnik, ale też każdy czytelnik odczytuje więcej niż to, co napisał autor... Hiszpan pisał to prawie sto lat temu, ale dalej jest to aktualne i dotyczy nie tylko powieści, ale i poezji.
Każda książka to satysfakcja, bo to podsumowanie pewnego etapu i jego zamknięcie. Książki zostają, w przeciwieństwie do telewizyjnych występów, które blakną tak szybko, że zostaje tylko po latach wspomnienie pojedynczych rozmów. Ale prawdę mówiąc, ja wolę myśleć o następnych książkach i o przyszłości, a nie rozpamiętywać którejś z sześciu, Pani Redaktor, bo przecież dwie pierwsze wydałem w Londynie na przełomie lat 80. i 90. (pierwsza z nich dotyczyła polskiego udziału w II wojnie światowej: „Lata niezakończonej walki. Polska i Polacy w latach 1939-1945”, a druga to zbiór publicystyki: „Droga do Polski”). Potem była 11-letnia przerwa i książka wydana w 2001 roku: „Widziane z Wrocławia”. Następnie byłem współautorem bardzo uczonego podręcznika o środkach z Unii Europejskiej, by po kolejnej dłuższej przerwie wydać,w wydawnictwie „Zysk”, zbiór reportaży z całego świata: „W skórze reportera”. Przed rokiem wyszła w Poznaniu moja ostatnia pozycja: „Mój kraj, mój świat”, też zresztą wydana w „Zysku”.
-
Książka zawiera wszystko to, co może zobaczyć człowiek, który obserwuje rzeczywistość polityczną w Polsce i na świecie. Od salonu, od kuchni, a nawet od przedsionka tej kuchni – o której z Pana sześciu książek tak ciekawie napisano? O czym będzie najnowsza książka?
To cytat z recenzji mojej ostatniej książki. Nowa natomiast, którą przygotowuję dla wydawnictwa „Arcana”, to będzie rzecz najpoważniejsza, najpoważniejsza z dotychczasowych, bo stanowić ją ma wybór mojej publicystyki historycznej i politycznej z ostatniego ćwierćwiecza.
Nie jestem drogowskazem dla środowiska dziennikarskiego, które, zgodnie, ponad podziałami, widzi we mnie przede wszystkim polityka. Ale na pewno nieprawdziwa jest alternatywa: albo wyłącznie widzę i opisuję rzeczywistość, albo ją zmieniam. Trzeba robić jedno i drugie.
-
Gdyby zapytać Polaka, kto jest autorem słów:Nie chodzi o to, aby opisywać świat, ale, by go zmieniać, wiedziałby, że Karol Marks? Wytyczne Marksa wzięli sobie do serca współcześni dziennikarze koncesjonowani? Dla nich komunizm nie upadł, a jedynie przepotworzył się i ma się wspaniale?
Jeden dowcip i jedna rzecz bardzo poważna. Przypomnę kawał sprzed ośmiu lat, jak to po wyborach do Sejmu w 2007 roku szef TVN24 na kolegium redakcyjnym mówi: „Oglądalność spada, trzeba coś zmienić. Do tej pory krytykowaliśmy rząd – od tej pory musimy krytykować opozycję”... A już śmiertelnie poważnie: jeśli poczyta Pani ponownie wydaną niedawno przez cenzora PRL Tomasza Strzyżewskiego „Czarną Księgę Cenzury”, to czy nie będzie miała Pani czasem wyraźnych skojarzeń tamtego systemu manipulacji z obecną „polityką informacyjną” w mediach mainstreamowych?
-
Rolą dziennikarza jest być po stronie obywateli, a nie władzy. Obojętnie zresztą jakiej władzy. Inaczej tracą cnotę służebności i porzucają misję bycia po stronie słabszego– Pan dzierży władzę i pisuje regularnie na blogu. Można mówić o schizofrenii? Dziennikarz nie powinien stać tylko po stronie prawdy?
Pani zacytowała teraz moje słowa z dłuższego artykułu dla „E-politykonu”. Będę ich bronił. To nie schizofrenia. Dziennikarze, ale szerzej: ludzie pióra, także politycy muszą bronić słabszych, maluczkich. To często jest tożsame z Prawdą. Na przykład obrona życia nienarodzonych dzieci to zarówno stawanie po stronie najsłabszych , jak i Prawdy.
-
Dlaczego część dziennikarzy, według mnie w większości, choć Pan uważa, że malejąca,ustawia się w roli mecenasów i obrońców rządu. Profity, wygodne życie, blask jupiterów?
Jedno, drugie, trzecie. Jeszcze presja środowiska, obawa przed ostracyzmem, bezrefleksyjność. Ale jednak każdemu dajmy szansę nawrócenia się. Tam też przecież jest niejeden celnik Szaweł.
A może przeciwnie? A może jedni i drudzy – politycy i dziennikarze – żyją na jednej planecie: działania „pro publico bono”. Przynajmniej tak powinno być.
Skądinąd od tego mojego przodka „po kądzieli” nazwę wzięła ulica Marszałkowska w Warszawie. A odpowiadając na Pani pytanie, to chyba dwie epoki. Pierwsza to okres XV-XVII wieku czyli czasy, gdy Polska razem z lennami liczyła około miliona kilometrów kwadratowych i była jedną z największych europejskich potęg. A druga, tragiczna, to czas drugiej wojny światowej ‒ i tuż po niej. Dlaczego? Proste: to był czas honoru.
Pierwsza dlatego, bo pokazuje, że Rzeczpospolita może być wielka. Druga, bo udowadnia, że nawet w największym dramacie, my, Polacy potrafimy być wielcy.
-
Starsi synowie wychowywali się w innych czasach.Jak Pan we współczesnej cywilizacji, epoce: gender, eutanazji, politycznej poprawności wychowa najmłodszego, dziś pięcioletniego syna?
Chciałbym tak samo, jak Przemka i Bartka ‒ na patriotę. A kim będzie, jaki zawód wybierze ‒ to rzecz wtórna.
W rodzinie miałem reżyserów teatralnych:ojca i dziadka oraz ciotki-aktorki. Ale oczywiście to przede wszystkim praca, a nie geny.
Po pierwsze ‒ trzeba bardzo lubić to, co się robi, być człowiekiem pasji. Po drugie – bardzo dużo pracować. Po trzecie – umieć organizować sobie czas. Po czwarte – stawiać sobie coraz wyższe cele.
Miałem szesnaście lat, gdy polski papież pierwszy raz przyjechał z pielgrzymką do Ojczyzny. Byłem w straży porządkowej, gdy na placu – nomen omen – Zwycięstwa– mówił o Duchu Świętym, który zstąpi i „odmieni oblicze ziemi, tej Ziemi”. Ale bylem też w wielu miastach w czasie jego późniejszych pielgrzymek – od Tarnowa po Szczecin. Byłem w Krakowie, gdy żegnał się z Ojczyzną po raz ostatni. Ale najbardziej zapadły mi w sercu słowa Jana Pawła II, które usłyszałem też na własne uszy. Było to na Westerplatte w 1987, gdy mówił: „Nie chciejcie Ojczyzny, kora was nic nie kosztuje”.
Komorowski był bodaj w sześciu. Jest specjalistą – proszę jego o to pytać. A moją rolą w PiS jest – mówiąc językiem piłki nożnej – bycie ofensywnym pomocnikiem.
Niczego nie wstydzę się z mojego udziału w życiu publicznym. A zaletą ś.p. Andrzeja Leppera było to, że umiał słuchać – i zwykłych ludzi i doradców. Szkoda, że nie zawsze.
Bardzo pracowity, młody, ale już doświadczony, świetny mówca, zna języki. Ma szansę być bardzo dobrym prezydentem.
-
Jest Pan znanym, rozpoznawanym i cenionym blogerem. W 2009 zdobył Pan I miejsce w rankingu blogów politycznych „Rzeczypospolitej”. Jakich wskazówek udzieliłby Pan tym, którzy dopiero zaczynają raczkować, ale mają serce i talent?
Pisać „po swojemu”, być sobą, nikogo nie kopiować. Iść własną drogą – tak, jak warto i w życiu, i w polityce.
*wywiad przeprowadziła Małgorzata Kupiszewska dla portalu pressmix.pl