Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki
158
BLOG

Kijów, Bruksela, Warszawa – wspólna sprawa

Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki Polityka Obserwuj notkę 4

Oddaję ten tekst do druku w „Codziennej” w środę, a wczoraj, we wtorek, rozmawiałem w Brukseli w siedzibie Parlamentu Europejskiego z przewodniczącym Wierchownej Rady – jednoizbowego ukraińskiego parlamentu, byłym merem Winnicy, jednym z najbliższych współpracowników prezydenta Petra Poroszenki – Władimirem Hrojsmanem. Rzecz w tym, że rozmowa odbyła się dwa dni po mojej wcześniejszej z nim rozmowie – tyle że w Kijowie. Świadczy to o intensywności polsko‑ukraińskich kontaktów politycznych w kontekście Unii Europejskiej.

Gdy we wtorkowy wieczór wygłaszałem przemówienie do posłów Wierchownej Rady przybyłych do Brukseli z racji spotkania komisji do spraw integracji europejskiej ukraińskiego parlamentu i jej odpowiednika w europarlamencie – delegacji UE-Ukraina – przypomniałem, że 48 godzin wcześniej razem maszerowaliśmy w symbolicznym marszu upamiętniającym pierwszą rocznicę najbardziej krwawych wydarzeń na majdanie.

W końcu byli na majdanie

Podkreśliłem, że od końca listopada 2013 r. do lutego 2014 r. sześciokrotnie byłem na majdanie i trzykrotnie przemawiałem do tłumu ludzi przepełnionych nadzieją na wolność i niepodległość. Dziś podobny tłum Ukraińców oddawał cześć bohaterom majdanu z tymi samymi nadziejami – choć doszły do nich dwie kolejne. Pierwsza to nadzieja na utrzymanie terytorialnej integralności kraju, druga to nadzieja na europejską solidarność. Ta druga, przynajmniej na dziś, jest bardziej realna.

Będąc w Kijowie na Marszu Solidarności, zobaczyłem tam polityków, których jako żywo nie było na majdanie. Kiedy premier Jaceniuk, gdy szliśmy w pierwszym rzędzie owego marszu, tłumaczył prezydentowi RP, co gdzie się działo przed rokiem – pomyślałem, że wie, co robi, bo przecież Bronisława Komorowskiego tam nie było, choć wcześniej z prezydentem Janukowyczem spotykał się 29 razy, co daje, pomijając okres wakacji, średnią... jednego spotkania na miesiąc! Nie krytykuję Komorowskiego, że w ogóle spotykał się z Janukowyczem, bo był to prezydent legalnie wybrany przez naszych sąsiadów, lecz to, że spotykał się z nim tak często i zupełnie bez żadnego efektu. Gdy po Euro 2012 miał się odbyć w Odessie szczyt krajów naszego regionu i zapadła wśród głów państw decyzja o jego bojkocie, to tylko Bronisław Komorowski do ostatniej chwili kurczowo, z uporem maniaka, trwał przy chęci przejażdżki nad Morze Czarne.

Na kijowskim marszu szedłem jako drugi lub trzeci po prawej stronie od Petra Poroszenki. Jako czwarty lub piąty od lewej był Donald Tusk. Dobrze – uwaga – że przyjechał jako przewodniczący Rady Europejskiej. Szkoda tylko, że nie było go w Kijowie przez niemal cztery ostatnie lata. Ukraińcy nie są w ciemię bici i pamiętają, choć ze względu na jego pozycję nie będą tego wymawiali, że jako polski premier ze swoją pierwszą wizytą na Wschód pojechał nie do Wilna czy Kijowa, jak jego lewicowi czy prawicowi poprzednicy – prezesi Rady Ministrów, ale do... Moskwy. Pamiętają też, choć mówią o tym tylko w rozmowach prywatnych, że to Donald Tusk jest autorem słów, które dziś brzmią doprawdy złowieszczo: „Putin to nasz człowiek w Moskwie”. Wypowiedział je zresztą właśnie tuż przed swoją wizytą w stolicy Rosji w 2008 r. (w wywiadzie dla redaktora Pawła Płuski z TVN24).

Jedność UE – w głosowaniach, nie w gadaniu

Nowa generacja ukraińskich parlamentarzystów robi doprawdy dobre wrażenie. Jasne, że część z nich – nie ma co ukrywać – oligarchów zna, delikatnie mówiąc, nie tylko ze słyszenia. Ale to niewątpliwie generacja młodsza, wyraźnie bardziej proeuropejska, władająca obcymi językami – i tu jest postęp w porównaniu z ostatnią kadencją Wierchownej Rady. Na szczęście na zewnątrz mówią jednym głosem, choć przecież różnią się między sobą. Jak powiedział mi jeden z nich, najwyraźniej sceptyczny co do kształtu reform ekonomicznych proponowanych przez rząd Jaceniuka, a także krytykujący wzięcie do gabinetu cudzoziemców – nie chcą ujawniać różnic, bo to byłby „najlepszy prezent dla Putina”.
Ważne jest też, że nawet przedstawiciele partii, finansowanych przez takiego czy innego prorosyjskiego oligarchę (który – konkretnie – wspierał jednocześnie prorosyjską irredentę na Krymie), dzisiaj podkreślają swój dystans wobec Moskwy. Być może zresztą wbrew intencji ich finansowego patrona.

Gdy w niedzielę wybuchła bomba w Charkowie, zabijając dwie osoby i raniąc kolejnych dziesięć, to pomyślałem, że choć prorosyjskim zamachowcom chodziło o pokazanie, jak bardzo „nowa Ukraina” jest zdestabilizowana, to jednak dali do ręki oręż tym politykom na Zachodzie, którzy chcą wspierać Kijów nie tylko słowem oraz są gotowi przekroczyć Rubikon i – zgodnie ze styczniową deklaracją Parlamentu Europejskiego – sprzedawać broń Ukrainie.

Solidarność europejska

 Od rzemyczka do koniczka – także w polityce zagranicznej. Oto przemawiający w tym tygodniu w Izbie Gmin premier Jej Królewskiej Mości David Cameron zapowiedział wysłanie na Ukrainę 75 doradców wojskowych. Oczywiście Londyn dotychczas był bardziej kremlosceptyczny niż Berlin i Paryż, zwłaszcza po tzw. sprawie Litwinienki (bezkarne zatrucie na terenie Zjednoczonego Królestwa byłego agenta KGB, który przeszedł na stronę brytyjską), co pogłębiło się jeszcze w poprzednim tygodniu po naruszeniu przestrzeni powietrznej Wielkiej Brytanii przez rosyjskie bombowce. Jednak nigdy dotąd nie decydowano się na wysłanie do Kijowa specjalistów od wojny. To też świadczy o tym, że kraje Zachodu nie chcą już być tak naiwne jak dotąd i nie chcą dać się oszukiwać Putinowi. To duży postęp.

A jeżeli ktoś – jak ostatnio redaktor Marek Magierowski w „Rzeczpospolitej” – wieści koniec unijnej solidarności, to muszę zaoponować. Owa pożądana jedność wyrażać się bowiem ma nie w gadaniu, ale w czynach: akurat tak się składa, że na posiedzeniach Rady Ministrów Spraw Zagranicznych krajów członkowskich UE czy Rady Europejskiej decyzje o przedłużeniu sankcji wobec Rosji podejmowane są jednogłośnie, nawet z poparciem takich państw, jak Grecja, Cypr, Węgry czy Austria, które publicznie domagają się... złagodzenia lub nawet zniesienia sankcji wobec Moskwy.

*tekst ukazał się w „Gazecie Polskiej Codziennie" (26.02.2015)

historyk, dziennikarz, działacz sportowy, poseł na Sejm I i III kadencji, deputowany do Parlamentu Europejskiego VI, VII, VIII i IX kadencji, były wiceminister kultury, były przewodniczący Komitetu Integracji Europejskiej i minister - członek Rady Ministrów, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka