Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki
260
BLOG

Ja, dłużnik

Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki Polityka Obserwuj notkę 4

Wbrew tytułowi nie o długach będzie ten tekst, nie o komorniku, nie o „frankowiczach”. Długów nie mam, poza jednym – moralnym. Mam dług wobec tych, którzy walczyli o mój kraj. Mam dług wobec – także, a może szczególnie – Żołnierzy Wyklętych.

Zapomniani bohaterowie, mordowani w ubecko-milicyjnych obławach z nagonką, zdradzani przez swoich, ale złamanych. Jeśli przeżyli, poniewierano nimi całe życie.

A przecież powinni być czczeni niczym bohaterowie-uczestnicy Powstania Styczniowego. Tamci siwi weterani doczekali się Polski niepodległej, gdzie oddawano im hołdy każdego 3 maja, 15 sierpnia czy 11 listopada. Nie bez kozery piszę o tych, którzy wyszli w pole 22 stycznia 152 lata temu i porównuję ich z chłopcami z NSZ czy WIN. Od upadku Powstania 1863 do wolnej Polski minęło ponad pół wieku. Od powojennych już walk z sowiecką zarazą minęło – do wolnej Polski ‒ niespełna pół wieku. Tamtych, weteranów od Traugutta, Toczyskiego, Jeziorańskiego, Żulińskiego i Krajewskiego (żeby wymienić tylko tych pięciu przywódców Powstania Styczniowego straconych na Cytadeli w 1864 roku) czczono od razu, gdy wybuchła Niepodległa. Ci, którzy walczyli z dwoma najeźdźcami osiem dekad po Powstaniu Styczniowym musieli jeszcze kilkanaście lat czekać na uznanie w wolnej Polsce. Straszna to krzywda, wielki grzech zaniechania, jeden z największych grzechów III RP.

Gdy po latach ktoś będzie podsumowywać moją działalność publiczną, chciałbym żeby mocno podkreślił, iż jestem dumny z tego, że byłem jednym z inicjatorów ustanowienia Krzyża Narodowego Czynu Zbrojnego. Dziękowali mi za to jeszcze przez lata siwi, zgarbieni, ale przecież jakże wyprostowani żołnierze Narodowych Sił Zbrojnych. A przecież to ja – i nie tylko ja ‒ powinienem im dziękować każdego dnia.

Gdy miałem trzynaście lat, pokazano mi gospodę w Rabce, z której wymknął się z zasadzki „Ogień”. Słyszałem o nim, niczym o herosie, współczesnym Janosiku-patriocie opowieści, które towarzyszą mi do dziś. Opowiadali mi je ludzie z Podhala, dla których był wzorem, choć od jego śmierci upłynęło już trzydzieści lat. Józef Kuraś ‒ „Ogień” dla mojego wychowawcy, pana Franciszka Petryli, był po prostu żołnierzem-bohaterem, który w walce o Polskę broni nie złożył.

Ale pierwsza o „Ogniu” opowiedziała mi moja Mama – tak jak o „Łupaszce”. A dla pani Zofii Romanowskiej, rodem z Wilna, która opiekując się mną, zaszczepiała mi antykomunizm i antysowietyzm, Zygmunt Szendzielarz też był bohaterem bez skazy.

To mój dług. Wobec nich i tysięcy innych, w większości bezimiennych.

*felieton ukazał się w miesięczniku „wSieci Historii”

historyk, dziennikarz, działacz sportowy, poseł na Sejm I i III kadencji, deputowany do Parlamentu Europejskiego VI, VII, VIII i IX kadencji, były wiceminister kultury, były przewodniczący Komitetu Integracji Europejskiej i minister - członek Rady Ministrów, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka