Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki
1152
BLOG

Smoleńsk w Strasburgu – kulisy

Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki Polityka Obserwuj notkę 22

W polityce międzynarodowej liczy się efekt, a więc oficjalnie przyjmowane traktaty, rezolucje i inne dokumenty stanowiące prawo międzynarodowe, ale najbardziej fascynujące są kulisy, które prowadzą do owych oficjalnych wydarzeń. To, co oficjalne jest znane wszystkim zainteresowanym ‒ to, co nieoficjalne tylko niektórym.

„Sprawa smoleńska” nie pojawiła się po raz pierwszy w instytucjach unijnych 12 marca 2015 roku. Nie mówię tu nawet o public hearings(„publicznych wysłuchaniach”), które miały miejsce z inicjatywy posłów PiS w europarlamencie już dwukrotnie. Wcześniej, co może zaskakujące, to nie Parlament Europejski, zwykle odważniejszy i bardziej skłonny do narażania się różnym dyktaturom i państwom opresyjnym (jak na przykład Rosji), lecz Komisja Europejska zabrała głos w sprawie smoleńskiej. Miało to miejsce we wrześniu 2010 roku w odpowiedzi na moją interpelację (w eurożargonie: „zapytanie”) złożoną do KE w lipcu 2010 roku. Interpelacja ta dotyczyła możliwości umiędzynarodowienia śledztwa smoleńskiego i ewentualnej pomocy ze strony Unii Europejskiej. Był to czas, gdy propaganda w Polsce głosiła, że nie było innej możliwości formalnoprawnej, tylko oddać śledztwo stronie rosyjskiej na podstawie rzekomo obowiązującego prawa międzynarodowego. W tej debacie stanowisko Komisji Europejskiej przedstawione we wrześniu 2010 roku było znaczącym sygnałem, że istnieje możliwość „zintrenacjonalizowania” czynności śledczych dotyczących katastrofy z 10 kwietnia 2010 roku. Komisja Europejska stwierdziła wprost – w pisemnej odpowiedzi na mojej pytanie ‒ że jest skłonna zaangażować się w potencjalnie prowadzone śledztwo, jednak z inicjatywą udziału w nim instytucji UE musi wystąpić państwo członkowskie. W tym wypadku Polska.

Barroso chciał umiędzynarodowić śledztwo

Rząd Donalda Tuska jednak całkowicie zlekceważył to „zaproszenie do tańca” ze strony Brukseli. Było to zupełnie niezrozumiałe, bo przecież mógł to być pretekst dla władzy w Polsce, aby „podzielić się” odpowiedzialnością za śledztwo i jego wyniki z instytucjami Unii Europejskiej, które w Polsce cieszyły się, według wszelkich badań, większym zaufaniem niż rząd w Warszawie. A ponadto wydawało się, że opozycji trudniej będzie zanegować śledztwo, jeśli brać w nim będzie udział UE lub jej wyspecjalizowane agendy (eksperci, etc).

Jeszcze dalej poszedł trzy miesiące później, w grudniu 2010 roku, ówczesny przewodniczący Komisji Europejskiej, były premier Portugalii Jose Manuel Durao Barroso. Oświadczył on wprost, że Unia jest gotowa zaangażować się w wyjaśnienie tragedii pod Smoleńskiem, jednak formalnie musi się o to do Komisji Europejskiej w Brukseli zwrócić rząd Donalda Tuska. Barroso wymienił go już po imieniu, inaczej niż KE we wrześniu 2010, która mówiła o modelu relacji między państwem członkowskim a Unią. W odpowiedzi na takie oświadczenie przewodniczącego Barroso, usłyszeliśmy jedną, jedyną wypowiedź przedstawicieli władzy w tej sprawie. Usłyszeliśmy, że: „rząd to rozważy”. Po tym lakonicznym stwierdzeniu nastąpiła kilkuletnia cisza: rząd koalicji PO-PSL ani razu nie odniósł się publicznie do możliwości wsparcia instytucji unijnych dla ustanowienia międzynarodowego śledztwa w sprawie Smoleńska. Bowiem dla władzy byłoby to skrajnie niewygodne. Z kolei Bruksela uznała, że nie będzie działać na zasadzie: „gadał dziad do obrazu, a obraz doń ani razu” i przestała ofiarować pomoc rządowi w Warszawie w tej kwestii.

Kulisy zaprzaństwa

Pasjonujące są kulisy ostatniej rezolucji PE, która dotyczyła, między innymi zwrotu przez Rosjan wraku TU 154 M i czarnych skrzynek. Sprawę tę, na wniosek europosłów PiS czyli delegacji polskiej w ramach frakcji Europejskich Konserwatystów i Reformatorów, wniósł na ważny organ decyzyjny europarlamentu, jakim jest The Conference of Presidents (Konferencja Przewodniczących), brytyjski szef EKR Syed Kamall. Uzyskał on od razu, dość niespodziewane skądinąd, poparcie od przewodniczącego frakcji liberałów (ALDE) byłego premiera Belgii Guya Verhofstadta. Równie niespodziewane wsparcie przyszło ze strony frakcji eurosceptyków Europa Wolności i Demokracji Bezpośredniej (EFDD). Początkowo Europejska Partia Ludowa czyli frakcja, w której jest i PO i PSL nie zajęła stanowiska: ani nie oponowała, ani nie poparła.

Równolegle zresztą do koncepcji umieszczenia stosownego akapitu o „katastrofie smoleńskiej” w tekście rezolucji o zabójstwie Niemcowa prowadziliśmy rozmowy z PO i SLD o poparciu... osobnej rezolucji (!) na temat tragedii z 10 kwietnia 2010. Upełnomocnieni przedstawiciele obu tych środowisk zapewniali nas o poparciu nie tylko dla takiej właśnie, podkreślam: osobnej rezolucji, ale nawet informowali, że uzyskali dla takiej idei aprobatę ich grup politycznych – chadeków (EPP) oraz socjalistów i demokratów (SD). Byliśmy jednak czujni i mimo takich zapewnień prowadziliśmy te negocjacje niejako niezależnie od siebie: i te dotyczące osobnej rezolucji, i te dotyczące fragmentu w ramach rezolucji o Niemcowie. Uznaliśmy, że choć lepszy jest oczywiście odrębny dokument, to może on być kanarkiem na dachu, a lepszy jest wróbel w garści czyli „nasz” ustęp w rezolucji odnoszącej się do zabójstwa byłego wicepremiera Rosji.

Okazało się to podejściem realistycznym ponieważ w końcu zeszłego tygodnia otrzymaliśmy informację od europosłów PO, że – wbrew wcześniejszym deklaracjom – nie jest możliwe przekonanie ich grupy politycznej Europejskiej Partii Ludowej o sensowności odrębnej rezolucji. Albo więc politycy PO – co eksperci podkreślali już od dawna – nie mają istotnego przełożenia na własną frakcję, albo też ich rozmowy z nami i lewicą na ten temat były od początku zwykłą grą i „ściemnianiem” lub odwodzeniem nas od umieszczenia „własnego” „smoleńskiego fragmentu” szerszej rezolucji. Nawet jeżeli założymy wszak dobrą wolę – co w kontekście późniejszych wypadków jest założeniem nieco ryzykownym ‒ to okaże się, że delegacja PO w EPP nie miała po prostu siły przebicia.

Trzeba mocno podkreślić, że tekst rezolucji, który w ostatnim 20. punkcie zawierał jako całość żądanie zwrotu wraku TU 154 M i czarnych skrzynek oraz, na co zwracam szczególną uwagę, domaganie się powołania „komisji międzynarodowej”, która zbada katastrofę pod Smoleńskiem – został zaakceptowany przez wszystkie grupy polityczne. W ostatniej chwili, w środę 11 marca, w przeddzień glosowania rezolucji, tuż przed godziną 16:00, a więc przed deadlinem, do którego można było zgłaszać wszelkie poprawki, został założony tzw. „split” rozdzielający ów smoleński punkt na dwie części. Pierwsza z nich zawierała żądanie zwrotu wraku i skrzynek, a druga, osobno, poddana pod odrębne głosowanie, wyłącznie kwestii „komisji międzynarodowej”. Ten „strzał z boku” PO spowodował, że następnego dnia zamiast głosować nad obydwoma rzeczami naraz, co by zagwarantowało stuprocentową pewność, że „komisja międzynarodowa” będzie również elementem europejskiej presji na Rosję – doszło do głosowania odrębnego. Umożliwiło to oczywiście środowiskom politycznym bardziej wobec Rosji bojaźliwym czy mającym z nią szczególne interesy ekonomiczne „odcięcie” w głosowaniu sprawy, która by Moskwie sprawiła większy kłopot czyli „komisji międzynarodowej”.

Split”, „roll- call”, regulamin PE elementami politycznej gry

Co ciekawe, zgodnie z regulaminem europarlamentu, w ostatnim momencie zgłoszony „split” pojawia się do wiadomości innych grup politycznych na tyle późno, że nie ma już możliwości założenia tzw „roll-call” czyli elektronicznego, imiennego sprawdzenia głosowania. Zabieg ten umożliwił politykom PO i PSL pozostanie anonimowymi: formalnie nikt nie wie, jak każdy z nich głosował w kwestii powołania owej „komisji międzynarodowej”. Jednak oświadczenia europosłów PO, jak Jana Olbrychta czy Julii Pitery pokazują, że dziewiętnastu przedstawicieli PO w PE głosowało przeciwko tej komisji. Potwierdzają to zresztą obserwatorzy głosowania, którzy siedzieli na galeriach dla publiczności znajdujących się powyżej sali plenarnej: w ławach poselskich Europejskiej Partii Ludowej, również tam gdzie siedzą europosłowie PO i PSL było morze czerwonych lampek, które wyświetlają się przy głosowaniu na „nie”, w zasadzie brak lampek zielonych (głosowania na „tak”).

Wcale jednak nie jest powiedziane, że nagle, za parę lat nie okaże się, iż europosłowie PO, byli jednak... za „komisją międzynarodową” i będzie nawet dość łatwo kłamać na ten temat, skoro nie ma żadnego elektronicznego potwierdzenia ich głosowania...

W interesie Polski było umiędzynarodowienie śledztwa smoleńskiego. Politycy PO i PSL, głosując na „nie” wystąpili przeciw polskiej racji stanu. W interesie Rosji Putina leżało niepowoływanie owej międzynarodowej komisji. Politycy PO i PSL, zgłaszając „split” oraz głosując przeciwko tej komisji wystąpili więc de factow interesie Moskwy. Surowe słowa, lecz czas spojrzeć prawdzie w oczy.

*tekst ukazał się w "Gazecie Polskiej Codzienie" (16.03.2015)

 

 

historyk, dziennikarz, działacz sportowy, poseł na Sejm I i III kadencji, deputowany do Parlamentu Europejskiego VI, VII, VIII i IX kadencji, były wiceminister kultury, były przewodniczący Komitetu Integracji Europejskiej i minister - członek Rady Ministrów, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka