Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki
776
BLOG

Mongolia. W ojczyźnie Dżyngis-chana

Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki Polityka Obserwuj notkę 50

Mongolia, dzień pierwszy. Luty to chyba najgorsza pora na wizytę w ojczyźnie Dżyngis- chana. Wiadomość, że ma być minus 30 stopni robi wrażenie nawet na mnie. Pamiętam, równo rok temu na Majdanie minus 17, no, ale teraz ma być niemal dwa razy zimniej. Kolega, osoba publiczna, bardzo znana w Polsce, na wieść o tym rezygnuje z wyjazdu. Ale dla mnie, jako historyka zetknięcie z Mongolią, choćby parodniowe, to pasjonujące wyzwanie. Nawet jeśli ze względów oszczędnościowych Parlament Europejski podejmuje decyzję o skróceniu wizyty z pięciu do trzech dni.

Ulga, czyli odlot z Moskwy

Najkrótsza droga z Polski do stolicy Mongolii, Ułan Bator, wiedzie przez Moskwę. Nie jest to szczególna zachęta. Ale alternatywa w postaci niemal całodniowego wędrowania przez Pekin lub przez Seul jest o tyle dłuższa, że lepiej już chyba pozwolić sobie na krztynę rosyjskiej niepewności. Do Federacji Rosyjskiej wizy są potrzebne, ale już do transferu przez Moskwę ‒ nie, choć strona internetowa MSZ twierdzi co innego. Brak aktualizacji wiadomości o wizowych powinnościach daje asumpt do rozważań o kondycji resortu na ulicy Szucha. Jest o czym myśleć w czasie trzygodzinnego pobytu na moskiewskim lotnisku Szeremietiewo. Mam startować do Ułan Bator o 20:05. Czekamy w samolocie. Pół godziny, godzinę, dwie, trzy! To nie żart. Nie wiadomo czy chodzi o awarię, humor kapitana „karablia” (po rosyjsku ‒ samolot) czy brak zgody wieży kontrolnej. Wreszcie po 3 godzinach i kwadransie maszyna „Aerofłotu” odrywa się od ziemi. Łapię się na tym, że czuję ulgę. Podświadomość?

Mongolska stolica wita śniegiem i temperaturą jednak niższą niż oczekiwałem, bo „tylko” 22 stopnie. Leciałem tu z Moskwy przez pięć i pół godziny. Pierwszy krok na mongolskiej ziemi to port lotniczy imienia Dżyngis-chana. Tak nazywa się od 9 lat, gdy na fali państwowej mody nazywania wszystkiego od nazwiska wielkiego wodza Mogołów zmieniono dotychczasową nazwę lotniska Bujant Uchaa na nową, zgodną z oficjalną doktryną, mówiącą, że ‒ trawestując „Ferdydurke” Gombrowicza ‒ „Dżyngis-chan wielkim był”.

Mongolia, dzień drugi. Gdy patrzy się w którąkolwiek ze stron w Ułan Bator, wszędzie widać góry. Stolicę otaczają cztery masywy górskie o niemożliwych do powtórzenia za pierwszym razem nazwach: Songinochajrchan, Czingeltej, Bogdchan i Bajandzurch. Przyroda, góry, geografia, krajobraz to mocne strony tego kraju, który dziś rozwija się szybciej niż zdecydowana większość państw dawnej sowieckiej Azji. Choć ostatnio dopadło go wyraźne gospodarcze spowolnienie, wzrosło bezrobocie i problemy socjalne. Ale na ulicach „Ulaanbaatar” ‒ tak brzmi lokalna nazwa stolicy ‒ trudności nie widać. Wielkie korki, masę samochodów ‒ i są to naprawdę dobre i bardzo dobre auta ‒ oraz tłumy ludzi na zakupach w ichniejszych centrach handlowych. Właśnie w takim „uniwermagu” (o rosyjskich wpływach, malejących, ale obecnych jeszcze wspomnę) widziałem pierwszego upitego w sztok. Wyprowadzali go, poszturchując, ochroniarze (skądinąd, o dziwo, oszczędzają żebraków). Alkoholizm to spory problem Mongolii. To efekt zapewne spuścizny sowieckiej, może też trudnych warunków atmosferycznych czy tez wynika z faktu, ze nie ma tutaj żadnych hamulców religijnych ograniczających upijanie się (muzułmanów jest niespełna 100 tysięcy na 3 miliony obywateli ‒ zresztą niedługo przed moim przyjazdem właśnie fetowano urodziny tego trzymilionowego...). Drugim problemem, wymienianym jednym tchem, jest powszechna ponoć korupcja. Nie rozstrzygam czy to też kolejna pępowina łącząca Mongolię z czasami sowieckimi, czy może po prostu „rys Wschodu”.

Chińskie wpływy, rosyjskie wpływy

Mongolia przez 70 lat była teoretycznie niepodległym państwem, ale tak naprawdę w 100% uzależnionym od Moskwy. Sowieci rządzili tam i dzielili, jakby to była formalnie jedna z republik ZSRS. Mało znana jest historia, że komuniści mongolscy pod wodzą Suche Batora (rzeczywiście tak się nazywał!) chcieli ‒ w 1921 roku, gdy dzięki Armii Czerwonej usunęli rządy „białych Rosjan” i ich sojuszników książąt mongolskich ‒ przyłączenia ich państwa do Związku Sowieckiego. Ale Lenin wolał mieć państwo całkowicie zależne, ale formalnie niepodległe niż poszerzyć „Kraj Rad”. Zachowanie pozorów potrzebne było w rozgrywce Kremla o Chiny i zrewolucjonizowanie Azji.

Dziś Mongolia jest rzeczywiście „na własnym”. Pod względem gospodarczym mocno związana jest z Chinami i te więzi z każdym miesiącem pogłębiają się ‒ im bardziej słabnie Federacja Rosyjska. Jednak kurczące się imperium walczy przynajmniej o wpływ na mongolskie elity. Moskwa w Ulan Bator finansuje kilka szkół z rosyjskim językiem nauczania. Chodzą do nich nie tylko mali Rosjanie, ale też, uwaga, dzieci miejscowego establishmentu. Wpływowy mongolski polityk tłumaczy mi szczerze w czasie kolacji w luksusowej restauracji na 16 piętrze wieżowca przypominającego te w sąsiednim Szanghaju czy Hongkongu: „za rok czesnego w rosyjskiej szkole płacę za syna równowartość około 1000 euro, tymczasem w amerykańskiej, brytyjskiej czy europejskiej zapłaciłbym kilkadziesiąt tysięcy”. Nie dodaje, że rosyjski przyda się i dziś, choć truchła „Sawieckawo Sajuza” dawno już nie ma. O rzeczach oczywistych ten czołowy reprezentant „Wielkiego Churalu” ‒ jednoizbowego parlamentu mongolskiego ‒ mówić nie musi.

* artykuł ukazał się w „Gazecie Polskiej” (18.03.2015)

historyk, dziennikarz, działacz sportowy, poseł na Sejm I i III kadencji, deputowany do Parlamentu Europejskiego VI, VII, VIII i IX kadencji, były wiceminister kultury, były przewodniczący Komitetu Integracji Europejskiej i minister - członek Rady Ministrów, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka