Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki
1403
BLOG

Nieodwracalna islamizacja Europy?

Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki Społeczeństwo Obserwuj notkę 13

Książka Pawła Lisickiego "Dżihad i samozagłada Zachodu" zainspirowała mnie, polskiego polityka funkcjonującego w strukturach międzynarodowych i zwolennika - choć nie bezkrytycznego - dialogu z islamskimi państwami i partiami do zaprezentowania pewnej fotografii europejskiej rzeczywistości. Rzeczywistości, która coraz bardziej staje się nasiąknięta muzułmańską obecnością w różnych jej wymiarach. Pozwoliłem sobie także na dodanie kilku refleksji

Obrazek pierwszy. Bruksela, stolica Królestwa Belgii, a także w praktyce Unii Europejskiej. Dosłownie parę minut drogi pieszo od siedziby Parlamentu Europejskiego przy Rue Wiertz zaczyna się dzielnica zamieszkała w wielkiej mierze przez społeczności islamską. Gdy kupowałem tu mieszkanie w styczniu 2005, to owszem, miałem sąsiadów – wyznawców Allaha. Byli jednymi z wielu. Obecnie, po dekadzie, zdecydowana większość moich sąsiadów to już właśnie muzułmanie. Grzeczni, bez pijackich awantur w tle. Czasem tylko nie chcą patrzeć prosto w oczy.

W Brukseli muzułmanom chce się ‒ także pracować, (choć, nie ulegając politycznej poprawności trzeba wiedzieć, że spora część popełnianych tu przestępstw to też dzieło wyznawców Proroka) Sprowadzając to do konkretu: gdy wychodzę z budynku europarlamentu tuż przed północą albo nawet o pierwszej w nocy, przechodzę koło nocnego sklepu położonego ze sto metrów od mojego domu. Należy do przybyszy z Bangladeszu. Tyle, że oni mają otwarte świątek, piątek, dzień i noc, bo gospodarzom Belgom (Flamandom i Walonom) czy w ogóle Europejczykom po prostu się nie chce przemęczać. Sklep gości z Bangladeszu jest zamknięty raptem dwie, trzy noce w roku. Uświadamiam sobie, że ten „nocny sklep” zamykają tylko w pierwszy dzień Ramadanu.

Meczety w stolicy UE

Obrazek drugi. Bruksela. Gdy idę późnym wieczorem z budynku Parlamentu Europejskiego przy Rue Wiertz, dosłownie trzy minuty od europarlamentu mijam dom nieróżniący się od wielu innych stojących opodal. Ale właśnie o tej porze wysypuje się z niego kilkudziesięciu mężczyzn, w zdecydowanej większości młodych. Właśnie skończyli modlitwy. Niektórzy z nich wkładają buty już na chodniku. Żegnają się wylewnie - obojętnie od różnicy wieku. Minimeczet pustoszeje. Udajemy, że się sobie nie przypatrujemy. Każdy z nas- oni i ja - idzie w swoją stronę. Jak długo jeszcze? Jak długo potrwa ta neutralność?

Obecność muzułmanów na europejskiej scenie politycznej wyraźnie wzrasta. Nie wystarcza im handel - chcą być w polityce, także w mediach. Współprzewodniczącym Partii Zielonych w Niemczech jest Cem Özdemir, urodzony już w RFN nieukrywający swoich tureckich korzeni, świetnie wykształcony (studiował w Ameryce), niegdyś mój sympatyczny kolega z Parlamentu Europejskiego, który porzucił dla kariery w Bundestagu. Pamiętam jak działał na rzecz swoich braci w wierze - Turków cypryjskich, aktywnie uczestnicząc w "High Level Contact Group", która zajmowała się w kadencji 2004-2009 relacjami z muzułmańską społecznością Cypru Północnego - a jednocześnie pokazuje otwartość, przyjeżdżając do Armenii, od wieków skonfliktowanej z różnymi wersjami Imperium Ottomańskiego.

W Wielkiej Brytanii jeszcze nie tak dawno przewodniczącą Partii Konserwatywnej była muzułmanka baroness Warsi. Bardzo świecka, rozwiedziona, ale jednak odezwał się w niej, ujmę to: "zew wiary" czy po prostu muzułmańskiej solidarności, gdy demonstracyjnie zrezygnowała z funkcji wiceministra FCO (Foreign and Commonwealth Office), czyli brytyjskiego MSZ, w proteście przeciwko nadmiernie, jej zdaniem, pro-izraelskiej (!) polityki gabinetu Davida Camerona. W wyborach europejskich w maju 2014 dwie główne partie: torysi i Labour na jedynkach swoich list w Manchester - gdzie funkcjonuje olbrzymia społeczność islamska - wystawili muzułmanów. Przewodniczącym frakcji konserwatystów w europarlamencie jest muzułmanin Syed Kamall, skądinąd nie tylko miły, ale w wielu sprawach popierający Polskę choćby w kwestii umiędzynarodowienia śledztwa "smoleńskiego". Kandydatem na szefa Parlamentu Europejskiego był w lipcu 2014 inny brytyjski muzułmanin Sajjad Karim. Skądinąd wyznawcy Allaha są w delegacji brytyjskiej w każdej z frakcji w parlamencie w Brukseli i Strasburgu.

Dialog z soft-islamem?

W każdym rządzie we Francji jest (taki niepisany parytet!) dwóch ministrów - muzułmanów. Była nią na przykład obecna europosłanka centroprawicowej UMP Rachela Dati, która skądinąd będąc członkiem francuskiego gabinetu urodziła dziecko, a nieznośna paryska prasa sugerowała, że jego ojcem rzekomo był sam Sarkozy. Dziś na przykład ministrem sprawiedliwości jest inna muzułmanka Christiane Taubira.

Z kolei muzułmanie ‒ Tunezyjczycy mieszkający we Francji, Włoszech czy Niemczech mają prawo wybierać spośród swojej diaspory... posłów do parlamentu w Tunisie! Spotykałem ich zresztą w czasie mojej ostatniej wizyty w tym kraju jesienią 2014 roku.

Partia na poziomie europejskim AECR (The Alliance of European Conservatives and Reformists - Sojusz Europejskich Konserwatystów i Reformatorów) zrzesza, uwaga, nie tylko rządzących Wielką Brytanią torysów, polski PiS czy do niedawna rządzącą Czechami partię ODS, ale również... tureckie, islamskie ugrupowanie prezydenta Recepa Erdogana i premiera Ahmeta Davutoglu ‒ Partię Sprawiedliwości i Rozwoju (Adalet ve Kalkınma Partisi).

Właśnie w tych dniach liderzy AECR (mam zaszczyt z nominacji Jarosława Kaczyńskiego być członkiem władz tej partii) spotykają się z szefem MSZ muzułmańskiego Kataru Khalidem Bin Mohammedem Al-Attiją, premierem Bośni i Hercegowiny muzułmaninem Denisem Zvizdiciem oraz ministrem do spraw europejskich muzułmańskiej Turcji Volkanem Bozkirem.

Ten dialog zachodnioeuropejskich partii politycznych z soft-islamem jest oczywisty i w jakiejś mierze pożądany przez obie strony. Nie przypadkiem dwa i pół roku temu, w lutym 2013 w Marakeszu w Maroku spotkaliśmy się z liderami środowisk i partii, które po części stały za „Arabską Wiosną”, a po części były jej beneficjentami. Odszukiwanie konserwatywnych – ale nie fundamentalistycznych ‒ partnerów w świecie islamu jest, nie ma co ukrywać, pewnym wyzwaniem. Założenie jest jednak proste: prawdziwi muzułmańscy konserwatyści są przeciwnikami terroryzmu, ponieważ terroryzm występuje również przeciwko tradycyjnym więziom i tradycyjnej hierarchii. Niedawno, na odbywającym się w zamku Winchester w Wielkiej Brytanii posiedzeniu Rady Sojuszu Europejskich Konserwatystów i Reformatorów, wniosek o przyjęcie do naszej europejskiej rodziny politycznej złożyła parta byłego kandydata na prezydenta islamskiego przecież Azerbejdżanu Gudrata Hasangulijewa. Wniosek ten będzie rozpatrzony na jednym z dwóch corocznych szczytów AECR. Odbędzie się on w dniach 13-15 listopada w... Tunezji. Co ciekawe, konserwatyści, jak to konserwatyści, niechętni zmianom – mimo zamordowania blisko 40 zagranicznych turystów w tym kraju – nie odwołali szczytu tej konserwatywnej międzynarodówki w Tunisie i nie sądzę, żebyśmy to zrobili. Skądinąd światowa międzynarodówka centroprawicowa IDU (Międzynarodowa Unia Demokratyczna) w której są amerykańscy republikanie oraz - poza niemiecką CDU i brytyjskimi konserwatystami oraz francuską UNM - także ugrupowania z Australii, Kanady i Nowej Zelandii też na miejsce swojego jesiennego spotkania wybrała islamski kraj - Maroko (szczyt ten odbędzie się w dniach 25-27 Września.

Nasze wnuki w islamskiej Europie...

Co zrobić z islamskim fantem? Czy mamy się odwrócić plecami do islamu? Zabawić się w eurostrusia, który chowa głowę w piasek i udaje, że nie ma problemu? Nie, nic z tych rzeczy. Trzeba robić swoje: wzmacniać starą, tradycyjną – pod względem kulturowym i demograficznym – Europę oraz jednocześnie, uwaga, prowadzić dialog z rozsądnymi, właśnie tradycyjnymi środowiskami islamskimi. Pewnie także tymi, które funkcjonują już w Europie, a przede wszystkim tymi, które rządzą, współrządzą bądź rządziły i rządzić mogą w krajach Afryki czy Azji. Przedstawicieli takich partii spotykam w różnych krajach i na różnych konferencjach. Uważam, mówiąc wprost, że wrzucanie wszystkich muzułmanów do jednego worka z napisem „dżihad” czy „Państwo Islamskie” lub „terroryści” jest więcej niż zbrodnią – jest błędem, by użyć słynnego powiedzenia Talleyranda. Myślę, że na tym właśnie zależy radykalnym islamistom. Aby „Zachód”, a raczej „Północ", czyli chrześcijanie, zwiększyli szeregi muzułmańskich ekstremistów, spychając także tych spokojnych, umiarkowanych wyznawców Proroka Mahometa do grupy radykałów, którzy siłą chcą nawrócić Europę Zachodnią. W praktyce islamscy terroryści stosują dokładnie taktykę sowieckich oddziałów partyzanckich na dawnych Kresach Wschodnich RP w latach 1941-1944, gdzie Sowieci mordowali w jakiejś wiosce żandarma czy żołnierza niemieckiego, wiedząc, że Wehrmacht czy SS odpowie brutalną akcją pacyfikacyjną, którą jednak ktoś przeżyje i wtedy ci ocaleni z niemieckiego pogromu zasilą szeregi partyzantów.

Bardzo znany polski dziennikarz, całkowicie odległy od narodowej prawicy, powiedział mi kiedyś w prywatnej rozmowie, (zatem nomina sunt odiosa): „Wiesz, nasze wnuki będą już żyły w islamskiej Europie”... Czy to fatalizm? Czy może realizm? Czy już rzeczywiście nic nie zależny od nas? Zależy. Naprawdę. Mądrzejsza polityka imigracyjna! Taka, która sprowadza się do preferowania „swoich” imigrantów, ludzi z naszego kręgu, bliskich nam kulturowo i cywilizacyjnie, mieszkańców Starego Kontynentu, choćby i z obszaru dawnego Związku Sowieckiego.

Czy ma coś wspólnego rekordzista świata w sprincie Usain Bolt z Jamajki z rządem PO-PSL? Ma. Biega wolniej niż trwa lektura zapisów dotyczących polityki imigracyjnej w dokumencie rządowym „Polska 2030”. Tam po prostu nic nie ma! Dziś władze wydają się być podwójnie zaskoczone, że jacyś imigranci mogą wjechać do Polski na koszt polskiego podatnika i mogą to być w olbrzymiej większość wyznawcy Allaha. Tę sytuację można było dawno przewidzieć – jednak rząd Tuska takie strategiczne, bądź co bądź wyzwania miał w nosie, bo zajmował się bieżącymi gierkami politycznymi.

W stanie wojennym generał Jaruzelski ogłosił strategię "porozumienia i walki" z opozycją. Cóż, można to po trzech dekadach odnieść do relacji chrześcijańskiego Zachodu (Północy) z rosnącym w siłę światem Islamu. Mam tylko dwie wątpliwości. Pierwsza to na ile będziemy w tej walce zdeterminowani? Druga to czy owe "porozumienie" i dialog z umiarkowanymi środowiskami islamskimi będzie na dłuższa metę rzeczywiście efektywny. Ta druga wątpliwość ma dla mnie o tyle fundamentalne znaczenie, że sam takim dialogiem i próbami współpracy się zajmuję...

*artykuł ukazał się w tygodniku „Do Rzeczy” (06.07.2015)

historyk, dziennikarz, działacz sportowy, poseł na Sejm I i III kadencji, deputowany do Parlamentu Europejskiego VI, VII, VIII i IX kadencji, były wiceminister kultury, były przewodniczący Komitetu Integracji Europejskiej i minister - członek Rady Ministrów, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo