Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki
300
BLOG

Na czerwonej planecie

Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki Polityka Obserwuj notkę 7

Znalazłem się w kapsule czasu. To był prawdziwy powrót do przeszłości. To nie film, to nie historyczna rekonstrukcja. To mi się nie przyśniło ‒ choć była to prawdziwa
„nocna mara”. Czerwona mara ‒ dodajmy. To nie był show, żadna tam „ukryta kamera”. To się działo naprawdę. Rzeczywistość przez parę godzin zaśmierdziała komunizmem. Nie tam jakimś „postkomunizmem” czy „eurokomunizmem”, ale właśnie komuną w najczystszej (a raczej: najbrudniejszej) postaci.

Marks i Lenin wiecznie żywi...

Siedziałem w pierwszym rzędzie na partyjnym spotkaniu. Przede mną, za stołem prezydialnym urzędowało prezydium... Komunistycznej Partii Kazachstanu. Przemawiali z żarem. Że marksizm-leninizm żyje. Że przecież jest praktyka: Pierwszy Sekretarz KPK wymienia Chiny, Kubę, Wietnam, Nikaraguę. I że komunizm dostosowuje się do okoliczności. Wie, co mówi. „Pierwyj sekretar” był traktorzystą w kołchozie Borowsk w regionie Rusajewsk „w kokszetawskiej obłasti”. Przez trzy lata służył w sowieckiej armii. W wieku 22 lat został sekretarzem Komsomolu (dla młodszych: młodzieżówka Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego) w macierzystym kołchozie, a po dwóch latach sekretarzem kompartii w komitecie obwodowym. Władysław Borysowicz Kosariew miał 35 lat, gdy skończył wyższą szkole partyjna przy KC KPZR, co otworzyło mu drogę do stołka pierwszego sekretarza w regionie leninskim. Potem przez 10 lat kierował związkiem zawodowym kołchoźników i sowchoźników w swojej obłasti, aby zostać posłem z listy komunistów w niepodległym już państwie. Był na różnych stołkach, w różnym czasie, ale zawsze operował tym samym komunistycznym żargonem, sowiecką nowomową. Dziś 78-letni „gensek” wcale nie jest najstarszy za prezydialnym stołem. Obok niego siedzi towarzyszka, której staż partyjny jest tylko o sześć lat krótszy niż cale długie życie towarzysza Kosariewa: zasuszona staruszka chwali się, że w komunistycznej partii jest już... 72 lata! Wstąpiła jako ochotniczka do Armii Czerwonej i na froncie zapisała się do KPZR. Obwieszona medalami ‒ staram się je policzyć, wychodzi mi ze 22, ale może być i więcej ‒ mówi o „Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej”. Mówi z takim żarem, że siedząca za mną Rosjanka z Łotwy, skądinąd profesor matematyki zaczyna płakać... Gdy zaczyna mówić o wojnie w Syrii, szef komunistów przerywa jej. Widać, że ona nie jest od tego. Ma robić wrażenie. Towarzyszka apeluje, a I sekretarz już nie oponuje: „chciałabym żeby wojen nie było, trzeba walczyć o pokój, trzeba, żeby pokój był na świecie”.

Film o „Czerwonych”

Głos zabiera kandydat komunistów na prezydenta w tegorocznych wyborach. Turgun Syzdykow z wyrachowanym żarem w oczach recytuje mniej więcej tak: „marksizm-leninizm nie jest dogmatyczny” oraz „marksizm-leninizm dostosowuje się do zmieniających się czasów”. Pozostała cześć prezydium gorliwie potakuje poza młokosem-posłem, który siedzi pierwszy po prawej, milczy, nie wtrąca się, nie traci czasu na te głupoty i z cyniczną miną wodzi specjalnym rysikiem po swojej komórce. Jest miniaturową wersją Kwaśniewskiego: też nie rajcuje go ideologia, jest pragmatykiem, nie zajmuje się rozpamiętywaniem przeszłości. Ale duży znaczek ‒ czerwona flagę ma wpiętą w klapę marynarki, podobnie jak jego koleżanki i koledzy ‒ poza dwojgiem. Staruszka obwieszona parudziesięcioma medalami już po prostu nie ma miejsca, a I sekretarz uważa chyba, że kto, jak kto, ale on nie musi się uwiarygadniać. Szkoda. Znaczki bowiem są wyjątkowej urody: jaskrawa czerwień kontrastuje ze złotym sierpem splecionym ze złotym młotem. Tak, to jest ten moment, gdy czuję się, jak w kinie. Niestety, jeśli jest to film, to nie komedia, a raczej dokument...


Komunistyczną Ludową Partię Kazachstanu zarejestrowano późno, bo dopiero w 2004 roku. Wcześniej obowiązywał swoisty „Front Jedności Narodu”. Od 11 lat szefem kompartii jest ekstraktorzysta Kosariew. Wieczorem spotykam go w miejscowej Operze. Komuch- meloman? Niekoniecznie: widzę, że śpi zaraz snem sprawiedliwego. W pierwszych wyborach komuniści ponieśli klęskę, uzyskując niespełna 2(!) procent głosów. Po 3 latach było jeszcze gorzej: 1,29 %. Ale ponownie ruszyli z posad bryłę świata w 2012 roku. Niespodziewanie urwali obozowi Nazarbajewa aż 7.19 % i zdobyli 7 mandatów. Należy do niej ok 52 tysięcy ludzi, a najsilniejsza jest w stolicy obecnej (Astana) i byłej ( Ałmaty).

W teatrze absurdu

Władze kompartii wręczają kwiaty paniom. Nie, to nie są goździki-róże, ale i tak przypomina się oficjałka z okazji Dnia Kobiet w PRL. Tow. Kosariew prezentuje właśnie dopiero co wydaną broszurkę. Broszurka jest o tym, że Marks jest żywy, aktualny i inspiruje także dziś. Tylko nieliczni członkowie prezydium mają metalowe znaczki z niebiesko-żółtą flagą Kazachstanu, za to prawie wszyscy ‒ tą z rewolucyjną czerwienią. Nic chyba w tym dziwnego: co internacjonalizm to internacjonalizm...

Na koniec spotkania komuniści fundują uczestnikom kumys. Sfermentowane mleko smakuje mniej więcej podobnie, jak gadki o ideach Włodzimierza Ilicza Lenina, Karola Marksa i Fryderyka Engelsa. Krzywię się mimowolnie. Nie wiem czy staruszka z sowieckiej floty pije kumys czy nie, ale i tak mam poczucie, że oglądam teatr absurdu i że zaraz wyjdą aktorzy na koniec przedstawienia i się ukłonią. Duch Eugene Ionesco unosi się nad salą w budynku w środku stolicy Kazachstanu.

Skądinąd życzliwe tolerowanie przez władze w Astanie tego reliktu przeszłości jest sprytne. Po pierwsze, na partie komunistyczną głosują bowiem niezadowoleni z prezydenta Nazarbajewa ‒ a z komunistów, przynajmniej takich, nigdy nie będzie poważna opozycja, będąca alternatywą dla władzy. Po drugie, częściowe skanalizowanie głosów Rosjan mieszkających w Kazachstanie, na obciachowej, tkwiącej w czasie przeszłym dokonanym kompartii utrudnia Moskwie granie karta rosyjskiej mniejszości w tym państwie. Mniejszości zresztą bardzo licznej, bo liczącej 25-30% ludności kraju.

Niedaleko miejsca, gdzie przyglądałem się sabatowi czerwonych czarownic napotykam oazę normalności. Tu można pooddychać. Kościół katolicki, służący w wielkiej mierze miejscowym Polakom, jest prosty, nawet surowy. Tuż koło świątyni pomnik polskiego papieża. Jestem tu 25 września ‒ równo w 14-tą rocznicę zakończenia jedynej pielgrzymki do Kazachstanu w dziejach Stolicy Apostolskiej. Trwała cztery dni. Co roku, w rocznicę pobytu Ojca Świętego Jana Pawła II, odbywa się w tymże kościele całodobowa adoracja Najświętszego Sakramentu. Mówi mi o tym z dumą arcybiskup Astany, Polak z Inowrocławia ksiądz Tomasz Peta.

Modlę się chwilę, klęcząc w prostej ławce. Po podroży do przeszłości i pobycie na czerwonej planecie wracam do normalności, do porządku świata, który był, jest i będzie.

*tekst ukazał się w „Gazecie Polskiej Codziennie” (28.09.2015)



 

historyk, dziennikarz, działacz sportowy, poseł na Sejm I i III kadencji, deputowany do Parlamentu Europejskiego VI, VII, VIII i IX kadencji, były wiceminister kultury, były przewodniczący Komitetu Integracji Europejskiej i minister - członek Rady Ministrów, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka