Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki
343
BLOG

Nie śpiewajmy w niemieckim chórze

Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki Polityka Obserwuj notkę 4

Piotr Włoczyk: Co PiS robiłby dziś w sprawie imigrantów, jeżeli sprawowałby władzę?

Ryszard Czarnecki: Przede wszystkim przedstawilibyśmy fakty, które pokazują Polskę od zupełnie innej strony niż ta, którą pokazują światu politycy i media zachodnioeuropejskie. PiS głośno mówiłby w Brukseli, że Polska w 2014 roku wydała 800 tysięcy wiz dla Ukraińców. Są to klasyczni imigranci ekonomiczni, ale część z nich wyjechała ze swojego kraju z powodów politycznych. W tym roku – tylko do końca sierpnia – Polska wydala 500 tysięcy takich wiz. W sumie w ciągu 20 miesięcy nasze państwo przygotowało 1,3 miliona takich wiz dla ukraińskich imigrantów.

Ukraińcy to jednak zupełnie inna kategoria imigrantów niż ci, z którymi UE ma dziś duży problem.

Oczywiście te grupy różnią się od siebie, ale jeżeli ktoś chce nam wmówić, że Polska jest zamknięta dla imigrantów, to my powinniśmy głośno mówić o 1,3 miliona Ukraińców, których przyjęliśmy. Jest jeszcze drugi argument: na Ukrainie jest 1,5 miliona ludzi tzw. wewnętrznych przesiedleńców, którzy w związku z wojną z Rosją musieli uciekać z domów. W przypadku eskalacji tego konfliktu możemy się spodziewać,że spora część z nich będzie chciała dostać się do Polski. Warto też przypomnieć, że w naszym kraju schronienie przed wojną znalazło 90 tysięcy Czeczenów, więc naprawdę nie trzeba nas pouczać, jak i komu powinniśmy przychodzić z pomocą. Jest jeszcze argument ekonomiczny – PiS przypomniałby, że wciąż jesteśmy jednym z sześciu najbiedniejszych krajów UE, jeżeli chodzi o PKB na głowę mieszkańca (obok Bułgarii, Rumunii, Chorwacji, Węgier, Łotwy), więc po prostu nie stać nas na spełnienie oczekiwań Zachodu.

Podkreślilibyśmy również, że Polska – w przeciwieństwie do państw Europy Zachodniej – nigdy nie miała kolonii, które stały się fundamentem bogactwa dla krajów „starej” Unii i które były bezwzględnie eksploatowane. Dlaczego teraz biedne kraje, które nigdy nie miały nic wspólnego z kolonializmem, miałyby płacić „odsetki” od wzbogacenia się Zachodu?

Rząd PiS usłyszałby, że skoro Polska oczekuje solidarności w sprawach wschodnich, to sama powinna okazać solidarność.

Na pewno argumentowalibyśmy, że wpływ imigrantów jest dla Europy po prostu niebezpieczny i że trzy czwarte ludzi, którzy płyną do Europy, to młodzi mężczyźni, którzy będą sprowadzali swoje rodziny. Czyli liczbę imigrantów trzeba przemnożyć kilkakrotnie.

Obojętnie co dziś powiedzą członkowie rządu w Warszawie, to oni odpowiadają za grzech zaniechania. Rząd PO nigdy nie stworzył strategii imigracyjnej dla Polski. Nie wyznaczono żądnych priorytetów, choćby w raporcie „Polska 2030”. Dlatego teraz polski rząd zachowuje się jak dziecko we mgle. Gdyby rządzący od początku „sprzedawali” w Brukseli fakt wydania w ciągu miesięcy 1,3 miliona wiz Ukraińcom, to dziś mielibyśmy dużo lepszą pozycję negocjacyjną, ale niestety rząd jest zbyt miękki. Zaczęło się od 2 tysięcy uchodźców, teraz słyszymy o liczbie sześciokrotnie wyższej. Nasza uległość zachęca drugą stronę do zajęcia bardziej stanowczego stanowiska negocjacyjnego. Jeżeli premier Kopacz powiedziała opinii publicznej, że 2 tysiące uchodźców jest dla nas maksymalną liczbą, to powinna tego bronić. Chociaż i tak uważam, że błędem było godzenie się na 2 tysiące uchodźców.

Jest to rzeczywiście tak duży problem dla blisko 38 milionowego kraju?

W nauce społecznej Kościoła istnieje pojęcie „ordo caritatis” czyli „porządek miłosierdzia”. Najpierw trzeba zadbać o „swoich”. Zadbajmy więc w pierwszej kolejności o Polaków żyjących na Ukrainie, Białorusi, Litwie i w Kazachstanie. To oni powinni być dla polskiego rządu priorytetem. Dopiero potem moglibyśmy patrzeć dalej i zaprosić do nas ludzi bliskich nam kulturowo, obywateli obszaru postsowieckiego. Oni szybko się u nas zasymilują. Nie będą zamykać się w gettach. W trzeciej kolejności moglibyśmy zapraszać przybyszów z innych kontynentów, powinniśmy myśleć tylko o chrześcijanach. I wcale nie chodzi tu o nasz interes. Przecież biedny uchodźca muzułmański lepiej będzie się czuł w państwach, w których są milionowe wspólnoty muzułmańskie – we Francji, w Wielkiej Brytanii, krajach Beneluksu i Niemczech ‒ aniżeli w Polsce, gdzie mamy bardzo niewielką liczbę wyznawców islamu.

Myśli pan, że taka argumentacja odniosłaby sukces?

Myślę, że tak, ponieważ mamy po swojej stronie prawo unijne – sprawy polityki migracyjnej pozostawione są w nim w gestii poszczególnych państw członkowskich. W sensie formalnym więc nikt nam nie może niczego narzucić. Musimy korzystać ze wspólnego frontu w ramach Grupy Wyszehradzkiej. Kraje bałtyckie również są w tej sprawie po naszej stronie.

Polski rząd nie współpracuje z tymi krajami?

Bardzo niepokojące jest to, że premier Kopacz – być może pod wpływem Niemców lub naszych lewicowych mediów – zaczęła się ostatnio dystansować od Pragi, Bratysławy i Budapesztu, a bliżej jej teraz do Brukseli. Zachowuje się momentami jak rzecznik rządu w Berlinie, a nie jak premier szóstego co do wielkości państwa UE. Zastanawiające jest to, że mocno dbająca o swoje interesy Rumunia, siódmy co do wielkości kraj Unii, miałaby według przymiarek KE przyjąć kilkakrotnie mniej uchodźców niż my. To chyba pokazuje nasza obecną pozycję negocjacyjną.

Nie popsujemy sobie relacji z Niemcami, jeżeli będziemy bronili się przed przyjmowaniem uchodźców?

Polska musi walczyć przede wszystkim o swoje interesy, a nie cały czas się martwić o to, co powie pani kanclerz Merkel.

Tyle że Berlin stawia tę kwestię na ostrzu noża.

A my powinniśmy twardo negocjować. Nie jest w naszym interesie śpiewanie w niemieckim chórze. Nie bałbym się akcentowania różnic dzielących nasze kraje – Niemcy są pragmatyczni i widzą, że Polska jest im w UE potrzebna, więc będą się po prostu musieli pogodzić z naszym stanowiskiem.

Kolejne kraje wprowadzają kontrole na granicach. To powolny demontaż strefy Schengen?

W sensie politycznym byłby to koniec Unii Europejskiej, więc projekt Schengen po prostu nie może upaść. Zgoda na trwałe ograniczenia w kontrolach granicznych byłaby przekreśleniem tego, co stanowiło dla obywateli naszego regionu kontrast między komunizmem a demokracją.

Zabranie tego prawa, byłoby moralną katastrofą UE i bardzo zwiększyłoby nastroje eurosceptyczne, co konsekwencji sprawiłoby, że Unia zaczęłaby się zsuwać po równi pochyłej. Dlatego Polska musi robić wszystko, by oddalić takie zagrożenie.

Mówi pan tak z optymizmu czy z obowiązku?

Musze patrzeć optymistycznie na ten problem, ponieważ to jest trochę tak jak z Grexitem. Jeżeli raz zacznie się omawiać szczegóły ewentualnego wyjścia Grecji ze strefy euro, to takie dyskusje tylko przybliżają nas do takiej sytuacji. Uważam, że nie powinniśmy straszyć upadkiem strefy Schengen, ponieważ tym samym zwiększamy szanse, że to rzeczywiście nastąpi.

Można jakoś zatrzymać tę falę imigracji?

UE musi przede wszystkim zacząć przekazywać dużo większe środki tam, gdzie ci uchodźcy już są, czyli do obozów w Turcji i w innych krajach muzułmańskich. Trzeba stworzyć w tych obozach warunki na tyle dobre, by ci ludzie nie musieli myśleć o ryzykownej ucieczce przez morze. Im więcej pieniędzy tam zainwestujemy, tym mniej wydamy tutaj. Musimy również przekonywać kraje muzułmańskie, by przyjmowały swoich braci w wierze. Nie może być tak, że ci ludzie uciekają do Europy, a bogate kraje z tamtego regionu, choćby Arabia Saudyjska, w ogóle nie chcą słyszeć o przyjmowaniu uchodźców. Oczywiście trzeba też nasilić walkę z Państwem Islamskim, ponieważ ten twór generuje obecny exodus. Jeżeli UE nie chce umrzeć, to musi zniszczyć Państwo Islamskie. To dla UE być albo nie być. Równocześnie Europa powinna uderzyć się w pierś. Obalenie dyktatorów w Iraku i Libii przyniosło skutki odwrotne do zamierzonych.

Jacek Żakowski napisał na blogu : „Setki tysięcy ludzi z Syrii i Iraku płyną do Europy nie dlatego, że kiedyś ktoś miał kolonie, ale dlatego, że całkiem niedawno komuś przyszło do głowy gwałtownie zmienić ich życie. I byliśmy to między innymi MY”. I dlatego - zdaniem Żakowskiego – nie powinniśmy się wykręcać od przyjmowania uchodźców.

Oczywiście Ameryka i Europa popełniły ogromny błąd, angażując się w obalenie – na podstawie fałszywych doniesień – Saddama Husajna, a także usuwając Muammara Kadafiego. Te dyktatury zostały bowiem zastąpione ludobójczymi tworami. To była więcej niż zbrodnia, mówiąc Talleyrandem: to był olbrzymi błąd. Nie można z tego jednak wyciągać wniosku, że to Polska powinna teraz przyjmować uchodźców z tamtych terenów. To nie Polska, tylko Ameryka przekonywała swego czasu cały świat, że Saddam Husajn wspiera terrorystów, buduje arsenał broni masowego rażenia i w związku z tym trzeba go usunąć. To jednak przeszłość. Dzisiaj głównym problemem jest bezrefleksyjna i chwiejna polityka UE i największych państw Unii wobec setek tysięcy „gości” z innych kontynentów.

*wywiad ukazał się w tygodniku „Do Rzeczy” (21.09.2015)

historyk, dziennikarz, działacz sportowy, poseł na Sejm I i III kadencji, deputowany do Parlamentu Europejskiego VI, VII, VIII i IX kadencji, były wiceminister kultury, były przewodniczący Komitetu Integracji Europejskiej i minister - członek Rady Ministrów, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka