Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki
314
BLOG

Nowy rząd - stary atak

Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki Polityka Obserwuj notkę 3

Piszę te słowa w dniu, w którym zaprzysiężony został rząd Beaty Szydło. To pierwsza Rada Ministrów wyłoniona przez jedną formację polityczną w polskiej historii w ogóle, a nie tylko po 1989 roku. Nawet bowiem w PRL komuniści mieli jakichś, może i „papierowych", ale jednak „koalicjantów". Tym razem mogliśmy się poczuć, jakby Polska była Wielką Brytanią, w której rządy jednej partii to reguła, od której tylko czasem są wyjątki (choćby lata 2011–2015, gdy rządziła koalicja torysów Davida Camerona i liberalnych demokratów Nicholasa Clegga).

Dowalić pisiorom

Fakt, że rząd ma charakter jednopartyjny, powoduje z jednej strony, że nie będzie problemu z koalicjantem, którego trzeba „obłaskawiać" i dzielić się z nim stanowiskami, a z drugiej w sposób istotny wpłynie na szybkość podejmowanych decyzji: nie będzie koalicyjnych targów czy gierek, które niezależnie od politycznej barwy koalicyjnego rządu, zawsze opóźniały proces decyzyjny. Jednak konsekwencją powołania rządu jednej formacji mającej bezwzględną większość sejmową jest też wykluczenie możliwości zasłaniania się sprzeciwem koalicjanta, który uniemożliwił realizację naszych wspaniałych planów i cennych inicjatyw. Rządzić samodzielnie oznacza, że nie ma na kogo zwalić winy, że czegoś nie zrobiliśmy, choć to na przykład obiecaliśmy. Jak widać, rząd one party government ma swoje zalety, ale też wady – choć jednak zalety zdecydowanie przeważają.

Gdy młody i zacny publicysta w jednym z tygodników szczerze żałuje, że wyborcy partii KORWiN nie będą mieli swojej reprezentacji w Sejmie (choć ów autor popierał naszego kandydata na prezydenta i brał udział w kampanii PiS), to jednak trzeba przytomnie zauważyć, że sprawność rządzenia po latach chaosu i inercji jest wszakże dobrem wyższym niż brak politycznej reprezentacji co 20. – w tym przypadku – głosującego w naszym kraju.

Nowy rząd ma o tyle komfortową sytuację, że posiada „swojego” prezydenta RP. W żywotnym interesie głowy państwa jest bardzo mocne wsparcie tego rządu, bo dzięki owej „politycznej symbiozie" i braku „wojny na górze", ów „nasz" prezydent w istotny sposób zwiększa swoje szanse na reelekcję w 2020 roku. Godzi się jednak przypomnieć ?– proszę wybaczyć, ale ku przestrodze – że Platforma Obywatelska miała identyczną sytuację w ostatnich pięciu latach, gdy mając „własnego" prezydenta, rząd najpierw Donalda Tuska, potem Ewy Kopacz, czas ten (lata 2010–2015) praktycznie zmarnował, kiepsko administrując krajem, a nie rządząc i reformując.

Aintelektualna jest krytyka rządu Beaty Szydło, zanim nawet zdążył się on ukonstytuować. W ten sposób krytycy tego gabinetu sami sobie odbierają wiarygodność: opinia publiczna widzi i czuje, że chodzi o to, aby „dowalić pisiorom”, a nie merytorycznie oceniać rząd, wyławiając wpadki czy grzechy zaniechania. To pierwszy zasadniczy błąd krytyków nowej władzy.

Stary samochód, zwietrzałe paliwo

Drugim błędem, który popełniają nasi oponenci – w zdecydowanej większości nie wiedząc, że wyświadczają nam przysługę – jest epatowanie obecnością w Radzie Ministrów „czarnych ludów” w postaci Antoniego Macierewicza, Zbigniewa Ziobry czy Mariusza Kamińskiego. Z punktu widzenia politycznego marketingu to zabieg śmieszny: cementuje on „oburzonych" na IV RP, owszem, ale nie daje nic ponadto. Tak jakby osoby odpowiedzialne w Platformie za propagandę i ich medialni sojusznicy zatrzymali się na etapie roku 2007 czy 2011, tyle że to, co wtedy było skuteczne, już w tegorocznych wyborach prezydenckich i parlamentarnych okazało się wręcz przeciwskuteczne. Tego typu zabiegi może nieco utrudnią prezydentowi RP wygranie za pięć lat wyborów już w pierwszej turze, ale nie będą miały, jak sądzę, wpływu na realną ocenę tego rządu przez wyborców w roku 2019. Ci, którzy dzisiaj „ujeżdżają” Macierewicza, Kamińskiego i Ziobrę, licząc, że przez czynienie z nich politycznych szwarccharakterów wyborcy nie zagłosują w przyszłości na PiS, przypominają kierowcę samochodu, który do swojej steranej już, poobijanej w licznych ostatnich kraksach maszyny wlewa zwietrzałe paliwo i myśli, że samochód pomknie, jak kilka lat temu.

Owi „stratedzy” (hm, z Bożej łaski) PO zupełnie nie odrobili lekcji i nie wyciągnęli wniosków z podobnej próby zdemonizowania dwóch innych polityków, którym zrobiono niebywale czarny PR (choć w ich przypadku, a zwłaszcza w przypadku pierwszego, miał on jeszcze jakieś umocowanie w faktach), by się potem dziwić, że taktyka ta w zderzeniu z rzeczywistością, gdy się okazało, że „nie taki diabeł straszny, jak go malują”, nie daje rezultatów.

Całkowite zdemonizowanie w 1993 roku także przy walnym udziale mojego obozu politycznego („i ja tam byłem, miód i wino piłem") Leszka Millera, który obejmował stanowisko ministra pracy i polityki społecznej w rządzie Waldemara Pawlaka, okazało się porażką. Bardzo kontrowersyjny polityk PZPR, SdRP, a potem SLD, co prawda prochu nie wymyślił, ale okazał się dość sprawnym administratorem w swoim resorcie, potrafiącym wykorzystać ludzi nawet z innych politycznych „parafii". A kontrast między tym, w jakich barwach go malowano, a tym, co robił w latach 1993–1997, był tak duży, że w gruncie rzeczy wcześniejsze jego pozycjonowanie jako „politycznego potwora" okazało się dla niego korzystne. W ten sposób mocno zaniżono pułap oczekiwań wobec niego i każda pozytywna czy nawet neutralna jego aktywność była przyjmowana przez wcześniejszych odbiorców wizerunku Millera jako „czarnego (czerwonego) luda" jako coś pozytywnego dla przyszłego premiera. Okazało się wtedy, że malowanie politycznego przeciwnika w zbyt czarnych barwach, w sytuacji gdy umie on wykorzystać instrument rządowy, który mu dano – jest po prostu błędem.

Identycznie było w przypadku Andrzeja Leppera dekadę później. Przywódca Samoobrony, mający rzecz jasna swoje polityczne grzechy na sumieniu, był odmalowywany w mediach z taką przesadą, że późniejsze zderzenie tego z jego działalnością jako wicemarszałka Sejmu (dwukrotnie) i wicepremiera (zwłaszcza przez pierwszy rok) wywoływało wręcz poczucie, że establishment polityczno-medialny chciał go zaszczuć. Tu również maksymalnie zaniżono ów pułap oczekiwań. W związku z tym każdy „normalny" przejaw aktywności Leppera był od razu ex definitione uważany za jego plus.

Kiepscy malarze, portrety demonów

Nie porównuję bynajmniej Millera do Ziobry czy Macierewicza do Leppera, to ludzie z kompletnie innych politycznych bajek i z zupełnie nieporównywalnymi zasługami dla Rzeczypospolitej oraz o całkowicie odmiennych życiorysach. Chodzi mi natomiast o tę samą metodę stosowaną wobec tamtych, zwłaszcza śp. Andrzeja Leppera i tych obecnych polityków PiS. Malowanie ich politycznych portretów wyłącznie w ciemnych kolorach na dłuższą metę jest fatalne dla malarzy, portretowanym zaś służy.

Ten rząd ma dużą szansę. Jego gospodarczą część chwalą nawet nasi polityczni oponenci i nieprzyjazne nam media. Ma wszelkie dane ku temu, aby rozpędzić gospodarkę, stworzyć wyraźnie więcej miejsc pracy i dać – ekonomia to przecież też psychologia – nadzieję młodym Polakom na karierę w kraju, a nie poza nim.

Minister obrony zapewne skutecznie będzie dążył do zwiększenia armii i do podwyższenia środków na nią. Zapewne też będzie się starał wykorzystać rodzimy, polski potencjał zbrojeniowy. Wszyscy wiemy, że to rzecz realna.

Minister sprawiedliwości zapewne w sposób raczej spektakularny niż nie spektakularny będzie chciał przywrócić Polakom wiarę w wymiar sprawiedliwości i to sądy nie muszą być narzędziem lobby czy lokalnego establishmentu przeciw nim. Nie zawsze reformą wymiaru sprawiedliwości będą zachwycone poszczególne środowiska tej branży, jednakże zadowoleni będą – a to najważniejsze – wyborcy i podatnicy.

Sam fakt politycznego powrotu Mariusza Kamińskiego może spowodować, że korupcyjne inklinacje się zmniejszą – choćby z biznesowej przezorności przed „szeryfem”, surowym przecież także nawet dla swoich. Wymieniłem wyłącznie najbardziej demonizowanych członków rządu. Reszta to ludzie doświadczeni lub bardzo doświadczeni (niemal wszyscy byli wcześniej ministrami lub wiceministrami w rządzie premiera Jarosława Kaczyńskiego). Do tego dochodzi niebudząca negatywnych emocji prezes Rady Ministrów i mąż stanu, który okazał się skutecznym strategiem i zapewnia stabilne polityczne zaplecze dla tegoż rządu. Dodajmy do tego część posłów opozycji, która będzie ten gabinet zapewne wspierać.

Ten rząd spełnia wszelkie warunki, żeby odnieść sukces. Czy tak się stanie, zależy od niego samego i jego politycznego zaplecza. To się naprawdę może udać!

 

 

historyk, dziennikarz, działacz sportowy, poseł na Sejm I i III kadencji, deputowany do Parlamentu Europejskiego VI, VII, VIII i IX kadencji, były wiceminister kultury, były przewodniczący Komitetu Integracji Europejskiej i minister - członek Rady Ministrów, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka