Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki
1070
BLOG

Nasi w Kairze

Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki Polityka Obserwuj notkę 4

Kair liczy ze 20 milionów mieszkańców, może trochę mniej, może więcej, któż to zresztą policzy. W tym mieście-molochu gigantyczne korki są w świątek-piątek (akurat w islamie piątek to faktycznie święto), nawet w nocy. Sam stałem w takim przed pierwszą w nocy i to na czteropasmowej jezdni. Ale w tym egipskim oceanie jest wyspa polskości. No, może wysepka. W kamienicy w centrum miasta funkcjonuje tu polska szkoła. Albo, jak chcą władze oświatowe w Warszawie: polski szkolny punkt konsultacyjny. Jak zwał, tak zwał, byle ponad trzydzieścioro polskich dzieciaków dobrze się miało. Lokal jest mały, raptem trzy pomieszczenia, więc choć szkoła funkcjonuje co piątek (święto!), a wyjątkowo w soboty, to dzieciaki przychodzą tam co dwa tygodnie: na przemian te z gimnazjum i te z podstawówki.

Młoda Polska” nad Nilem

W zeszłym roku jedno z dzieci było regularnie dowożone do Kairu z Hurghady, odległej o, bagatela, 200 kilometrów! W tym roku już nie musi, bo w tym słynnym kurorcie powstała polska szkoła. Założyły ją mieszkające tam Polki. Istnieje nieformalnie. Pomieszczeń użycza szkoła niemiecka, której dyrektoruje... nasza rodaczka.

W Kairze, w polskiej „szkole piątkowej” ‒ w Wielkiej Brytanii od II wojny jest cały system naszych „szkół sobotnich” ‒ wszyscy pracują społecznie. ORPEGZ ‒ oficjalna instytucja zajmująca się polskim szkolnictwem poza granicami kraju ‒ wysłała tam młodą nauczycielkę, ale ta zrezygnowała. Ponoć nie znaleziono następcy, choć aż się wierzyć nie chce, żeby nikt z wykształceniem pedagogicznym w 38-milionowym narodzie nie chciał choćby rok popracować w Kairze i zaliczyć „przygodę życia”. Czy aby rzeczywiście dobrze szukano?

W Hurghadzie języka ojczystego, polskiej historii i geografii uczy się około dwadzieścioro dzieci, w stolicy Egiptu ponad trzydzieścioro. Ta więcej niż „50” to tylko część „młodej Polski” nad Nilem. Co z pozostałymi? Część ma po prostu za daleko. Części nie pozwalają egipscy patriarchalni i niezbyt mądrzy ojcowie, którzy nie rozumieją, że dodatkowy język czy dwukulturowość to szansa dla ich potomków. Dodajmy, że i tak część polsko-egipskich małżeństw wraz z dziećmi wyjechała stąd do ojczyzny żon (przeważnie) podczas rewolucji lub z powodu kryzysu ekonomicznego. Spora część z tych, którzy zostali stara się wysyłać dzieciaki do Polski na wakacje. Nie wszystkich jednak na to stać. Mały Omarek pyta inne dzieci czystą polszczyzną „Jak to robicie, że do Polski jeździcie? Mama mówiła, że tak drogo”... On już dawno nie był u polskich dziadków i nie wiadomo kiedy pojedzie.

W Kairze, w polskiej „szkole piątkowej” ‒ w Wielkiej Brytanii od II wojny jest cały system naszych „szkół sobotnich” ‒ wszyscy pracują społecznie. ORPEGZ ‒ oficjalna instytucja zajmująca się polskim szkolnictwem poza granicami kraju ‒ wysłała tam młodą nauczycielkę, ale ta zrezygnowała. Ponoć nie znaleziono następcy, choć aż się wierzyć nie chce, żeby nikt z wykształceniem pedagogicznym w 38-milionowym narodzie nie chciał choćby rok popracować w Kairze i zaliczyć „przygodę życia”. Czy aby rzeczywiście dobrze szukano?

Matka-cudzoziemka w Egipcie

Czasem zresztą wyjazd młodych Polaków nad Wisłę, Odrę czy Wartę jest utrudniony z powodów całkowicie pozaekonomicznych. Chodzi o wymaganą w Egipcie zgodę ojca na zagraniczną podroż dzieci. A z tym bywa rożnie. Czasem o dzieciaki toczy się prawdziwa wojna ‒ nie tylko tutaj przecież, bo dotyczy to mieszanych małżeństw z udziałem Polaków w różnych częściach świata, choć najczęściej w Europie. Bywały już sytuacje swoistego „przemytu” naszych najmłodszych rodaków, wywożonych stąd podstępem, bo granicę zatrzasnął przed nimi własny tata. Mógłby o tym więcej opowiedzieć detektyw Krzysztof Rutkowski.

Zresztą jedna z Polek opowiada, że nawet po śmierci jej egipskiego męża na wyjazd jej dzieci do Polski musiał wyrazić zgodę brat zmarłego. A co dopiero w sytuacjach konfliktu, gdy państwo zawsze staje po stronie „swoich”, a nie matki-cudzoziemki, nawet jeśli przeszła ona wcześniej, mniej lub bardziej chętnie, na islam. Skądinąd nawet jeśli miejscowe sądy przyznają prawo do opieki nad dzieckiem (dziećmi) polskiej matce, to i tak nie sposób tego wyegzekwować. Sądy sądami, a „egipska sprawiedliwość” musi być po stronie „tutejszych”. I dzieją się cuda: policja, która z matką i adwokatem jedzie odebrać dzieci, zgodnie z sądowym wyrokiem, jakoś gubi drogę, staje, czeka, po chwili już cała dzielnica wie, że jadą do Ahmeda, a Ahmed ma czas, aby dzieci ukryć u sąsiadów. Egipski minister sprawiedliwości na to tylko bezradnie wzrusza ramionami.

Taktyczne” przejście na islam

Dziewczynka recytuje dla mnie „Polskę” Antoniego Słonimskiego, a chłopczyk Wandy Chotomskiej „Nasz dom”. Te i inne dzieci na Boże Narodzenie przygotowały program poetycko-muzyczny. Duża w tym zasługa pani Marii Stańczyk, oddelegowanej do polskiej szkoły z konsulatu decyzją ambasadora RP Michała Murkocińskiego. W polskiej placówce w tym największym spośród krajów arabskich i drugim państwie Afryki pracuje raptem 12 dyplomatów, a w sumie personel liczy tylko 25 osób. Nie ma co porównywać z innymi krajami wielkiej europejskiej szóstki. Może dlatego zielony smok z rysunku, który dostałem w prezencie patrzy na mnie tak smutno?

Polskie mamy, które spotykam są ze wszystkich zakątków Polski: od Warszawy po okolice Augustowa, od Siedlec po Lidzbark Warmiński, od Podlasia po południe Rzeczypospolitej. Małżeństwa głównie mieszane, ale są też dzieci pracujących tu polskich rodziców. Słucham o problemach niewyobrażalnych u nas: na przykład wdowy nie będące muzułmankami nie dziedziczą majątku po własnych mężach! Stąd nierzadkie „taktyczne” przejścia na islam naszych rodaczek. No i dość oryginalne małżeństwa polskich, starszych już, kobiet z młodymi Egipcjanami ‒ kelnerami czy kierowcami, spotkanymi w hotelach w nadmorskich miejscowościach. Rekord to ślub 73-latki z Polski z tutejszym 24-latkiem... I małżeństwa islamskie bardziej przypominające czasowe konkubinaty ‒ „orfi” („urfi”) niż europejskie trwalsze związki.

Co może polski ksiądz?

Nie potrafię pojąć, czemu w tym jednym z dwóch największych krajów w Afryce, w którym mieszkają tysiące absolwentów polskich uczelni, a polscy archeolodzy prowadzą wykopaliska od 80 lat nie ma Instytutu Kultury Polskiej? Jest w Kairze instytut kultury indonezyjskiej, ma swoją placówkę nawet Malezja, nie mówiąc o Japonii, a z krajów europejskich choćby cztery razy od nas mniej liczne Węgry. Mają swój Duńczycy i Szwedzi – wspólny, ale zawsze. Mają też Holendrzy, choć liczą kilkanaście milionów obywateli mniej niż my. O Niemcach, Brytyjczykach, Francuzach, Włochach i Hiszpanach nie wspomnę. W zeszłym roku terroryści podłożyli bombę pod włoski konsulat, zginęło dwóch egipskich wartowników, teraz znaleziono martwego i ze śladami tortur włoskiego studenta, ale instytut kultury Italii dalej działa promując Włochy i torując drogę włoskim biznesom. Zresztą Polska nie ma takiego instytutu w żadnym arabskim kraju, choć ma go ‒ i słusznie ‒ w Izraelu. Jest też w Turcji, ale jednak Turcy to nie Arabowie, choć muzułmanie...

Polskie ślady w Kairze prowadzą do katedry świętego Marka. Powstała przed 150 laty bez polskiego udziału, ale w ostatnich latach zrujnowaną świątynię wyremontował nasz rodak, ksiądz Kazimierz Kieszek. Wielki kościół, z widoczną z dala kopułą góruje nad chrześcijańską ‒ i biedną ‒ dzielnicą Szubra. Ksiądz Kazimierz to kapłan-budowniczy. Wcześniej postawił, w skrajnie trudnych warunkach, dwa kościoły w Togo i Wybrzeżu Kości Słoniowej oraz aż 11 kaplic w obu tych misyjnych krajach. Z misji wyniósł wielkie dokonania, wielu wychowanków-murzyńskich księży, ale też malarię, na którą cierpi do dziś.

W katedrze ks. Kieszek stworzył specjalne „sanktuarium polskie” z portretem polskiego papieża i obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej. Zresztą w kościele dostrzegam „dwóch” Janów Pawłów II i „dwie” ikony Pani Jasnogórskiej, a także „dwóch” ojców Pio. Ale jest też, tutaj egzotyczny, obraz Matki Boskiej Pocieszycielki Strapionych z... Domaniewic pod Łowiczem. Przy kościele spotykają się chrześcijańscy skauci różnych obrządków. Po sąsiedzku są egipskie zakonnice z francuskiego zgromadzenia Maire Consolatrice des Affliges. Siostry – staruszki, przy zapewne wsparciu patronki Królowej Apostołów, służą pomocą medyczną biedakom z dzielnicy, obojętnie od wyznania. Gdy wchodzę do przepełnionej poczekalni wyraźna większość kobiet jest w chustach ‒ widocznie nasza Matka Boska pomaga też tym, którzy wierzą w Allacha. Sprzęt EKG czy dentystyczny jest przedpotopowy, ale przy zaniku miejscowej służby zdrowia to i tak błogosławieństwo dla niezamożnych ludzi z Szubry. Polski kapłan i siostry Egipcjanki wspierają się, jak mogą, takie maleńkie wysepki w islamskim archipelagu. Ksiądz żyje z wynajmu parafialnej sali na wesela, a raczej na uroczystości... narzeczeńskie, które tutaj odbywaj się rok przed ślubem i są dużo bardziej okazałe niż właściwe śluby.

Polska pomoc dla braci chrześcijan

Na kościelnym podwórku dostrzegam nowoczesny autobus ze swojskim napisem „Polish Aid”. To polski ambasador w Kairze załatwił, by środki, które i tak państwo polskie musi przeznaczać na tzw. „pomoc rozwojową” powędrowały nie na jakieś egzotyczne cele, ale posłużyły jako konkretne wsparcie dla katolickiej parafii kierowanej przez polskiego księdza. Odbywają się tu zresztą polskie msze ‒ w każdą sobotę o 17-stej. Rok temu, dzięki pracownikom rodzimej firmy budującej w Egipcie piece, frekwencja na tych mszach w ojczystym języku wynosiła około 40 osób. Teraz spadła do ok. 20, choć ja akurat byłem w przedostatnią sobotę na takiej, gdzie było nas raptem siedmiu: pięcioro Polaków i dwóch miejscowych... Śpiewaliśmy „Przyjdź z pokłonem, Ludu Boży”, a ja dodatkowo chyliłem głowę przed uporem polskiego kapłana, który daleko od swojej wsi pod Rawą Mazowiecką służy Bogu, ale też tej maleńkiej „Polsce poza Polską”, by użyć słów Jana Pawła II o rodakach na obczyźnie.

Garstka Polaków w kairskiej świątyni pod wezwaniem świętego Marka śpiewa „Ojcze z Niebios, Boże, Panie”, by potem zanurzyć się w ciemność Szumry ‒ czteromilionowej dzielnicy, w której jest 30 kościołów chrześcijańskich. Poza katolickim jest prawosławny, ewangelickie, koptyjskie oczywiście, asyryjski, ormiański. Ale zanim ogarnie mnie mrok, którego się nie boję, bo egipscy wyznawcy Chrystusa nie zrobią mi krzywdy, słucham, tysiące kilometrów od ojczyzny, polskiej pieśni religijnej, której tytuł, jest jak znalazł: „Zbliżam się w pokorze”. Bo z pokorą podchodzę do tych skromnych ludzi, którzy wierzą w tego samego Boga, co ja, choć im pewnie jest trudniej.

W świątyni, która jest kolejnym dowodem na prawdziwość tezy, iż „Polak potrafi”, bo ksiądz Kieszek dźwignął ją z nicości, chrzczona była słynna piosenkarka Dalida oraz niemniej słynny wokalista Demis Roussos. A przede mną czterokrotnie odwiedzał ją sam generał Charles de Gaulle. Słuchać w niej listu świętego Pawła do Koryntian ‒ po polsku, choć w sercu Kairu ‒ jest czymś szczególnym. W kościele są napisy w czterech językach: po egipsku, angielsku, francusku i, dzięki polskiemu kapłanowi, po polsku. Poczułem się, jakby i mój kraj był imperium...

Prezydent Sisi i sztuka PR

Niesie się polska mowa i polski śpiew kościelnej pieśni, której tytuł jest znów jak nomen omen:„Wszystkie nasze dzienne sprawy”. Za parędziesiąt minut poczucie kontrastu, który wszak jest częścią życia tej jednej z największych aglomeracji swata: kierowca w aucie włącza radio, a tam zawodzący głos muezzina śpiewa na chwałę innego Boga. Allach jest religijnym punktem odniesienia dla blisko 90% Egipcjan. Jednak co dziesiąty obywatel Egiptu to chrześcijanin, głównie Kopt. Nasi nie narzekali na Mubaraka ‒ a jeśli, to wtedy najwyżej za trudności ze zrobieniem kariery zawodowej. Najgorzej było za władzy Bractwa Muzułmańskiego i Mursiego ‒ wówczas liczba zabitych chrześcijan szła w setki.

Teraz chwalą al-Sisiego ‒ w przeciwieństwie do radykalnych islamistów ‒ a nawet się za niego modlą. Jest dla nich ostoją ładu w państwie, w którym wyznawcy Proroka Mahometa i wyznawcy Chrystusa są skazani albo na „pokojowe współistnienie”, albo na walkę, która sprowadzi się do polowania na tych drugich. Egipski prezydent wysyła czytelne sygnały, także ostatnio, gdy przybył na prawosławną pasterkę: za moich rządów jesteście bezpieczni, jesteście takimi samymi obywatelami, jak muzułmanie. Nic dziwnego, że ma poparcie chrześcijan, a jeden z katolickich księży zwierzył mi się, że ci obawiają się cały czas zamachu na jego życie. Skądinąd egipski dyktator, jak określają go jego przeciwnicy czy „Ojciec Narodu”, zdaniem jego wyznawców posiadł sztukę nowoczesnego PR. Na pierwszych stronach gazet widziałem jego fotografię z młodymi ludźmi w kontekście uruchomienia wielkich inwestycji mieszkaniowych. Niedawno też zaprosił do swojego domu i poświęcił cały dzień dziewięciolatkowi, choremu na raka, który ujawnił, że marzy, aby poznać prezydenta państwa. Chłopiec zjadł obiad z rodziną al-Sisiego, a wszyscy już wiedzą, że pan marszałek Abdel Fattah Saeed Hussein Khalil al-Sisi to po prostu dobry człowiek, a nie tylko zatroskany o Egipt mąż stanu.

Kościół nadal w potrzebie

Poza księdzem Kazimierzem jest w Kairze jeszcze dwóch polskich kapłanów: jezuita, ojciec Wiesław i diecezjalny ksiądz, 85-latek. Jest jeszcze słynny „Mario” czyli Mariusz Dybich, kiedyś związany z salezjanami, obrońca biedoty z „Dzielnicy Śmieciarzy”, twórca znanych rzeźb, bohater filmowych reportaży. Czy będą następni? Tu Kościół jest w potrzebie. Nie tylko ze względu na islam, ale i samych hierarchów katolickich: o ile wszyscy tęsknią za poprzednim biskupem-Włochem, o tyle mało kto poważa obecnego, Egipcjanina, zainteresowanego ponoć głównie aspektami finansowymi ‒ podobno to przez niego sporo młodych ludzi upuściło wspólnotę katolicką i przeszło do protestantów.

A skoro już mowa o „kościele w potrzebie”, to tak właśnie nazywająca się („Kirche in Not”) niemiecka organizacja wspierająca katolików w różnych częściach świata ofiarowała 40 tysiące dolarów USA na przedszkole prowadzone przez Koptów.

Mijam olbrzymi wieżowiec należący do federacji egipskich przedsiębiorców. A pod nim, na zatłoczonej do granic możliwości kairskiej ulicy, toczy się dostojnie furmanka na gumowych kołach. Trudno o lepszą metaforę współczesnego Egiptu ‒ rozdartego między czasem przeszłym i nowoczesnością, bogactwem elit i biedą milionów. Nasi rodacy należą do obu tych światów...

*tekst ukazał się w „Gazecie Polskiej Codziennie” (15.02.2016)

historyk, dziennikarz, działacz sportowy, poseł na Sejm I i III kadencji, deputowany do Parlamentu Europejskiego VI, VII, VIII i IX kadencji, były wiceminister kultury, były przewodniczący Komitetu Integracji Europejskiej i minister - członek Rady Ministrów, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka