Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki
54
BLOG

Polska i Tajwan: jak daleko, jak blisko...

Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki Polityka Obserwuj notkę 0

Opera chińska, a więc także ta chińska-tajwańska, różni się znacząco od tej europejskiej. Muzyka w operze azjatyckiej jest całkowicie rożna od tej europejskiej. Śpiewacy-aktorzy więcej mówią niż ci na Starym Kontynencie, mają ostry, charakterystyczny makijaż, więcej tańczą. Słychać inne instrumenty. Wreszcie przedstawienia są krótsze. Polityka też jest tak różna od naszej. W ostatnich wyborach zwycięstwo bardziej niepodległościowej, antykomunistycznej, ale też lewicowo-liberalnej Demokratycznej Partii Postępowej poprzedzone zostało demonstracjami ulicznymi studentów, którzy wdarli się w końcu do jednoizbowego parlamentu, aby go okupować. Rządząca formacja KMT, sierota po Czang-Kaj Szeku podzieliła się wtedy czy ów bunt akademików stłumić siłą, czy też nie.

 

Tajwanizacja” postępuje

 

Gdy byłem tu przez pięć listopadowych dni, studenci wdarli się do siedziby ‒ innej już niż wówczas ‒ partii rządzącej, aby zaprotestować przeciwko jednej z ustaw przygotowywanych przez rząd. Czegoś takiego jednak u nas nie ma. W „Republice Chińskiej” (oficjalna nazwa Tajwanu) polityka przenosi się na ulicę, a ulica toruje drogę politykom do władzy. Jeżeli by już na siłę szukać analogii z którymś z krajów Unii Europejskiej, to pewnie trzeba by wskazać na Węgry: ulice Budy i Pesztu protestujące przeciwko złodziejskim i aferalnym rządom socjalistów i liberałów wymościły szlak dla Orbana i jego FIDESZU.

 

Jestem w ROC (angielski, ale powszechny skrót nazwy państwa) po raz czwarty w ciągu dekady. Tajwan zmienia się z upływem czasu ‒ ale też się w pewnej mierze wcale nie zmienia. Zmienia się, bo o tym, kto rządzi w Tajpej ‒ stolicy państwa ‒ decydują w coraz większym stopniu młodzi ludzie. To oni „wietrzą” elity i powodują, że inaczej niż w ChRL młodsi politycy mają realny udział we władzy. Zmienia się, bo postępuje rosnąca „tajwanizacja” czyli proces identyfikowania się z tą wyspą, a nie państwem chińskim jako takim. Coraz mniej obywateli tego niespełna 24-milionowego państwa podziela słynną maksymę w odniesieniu do Chin Ludowych i Republiki Chińskiej: „dwa systemy ‒ jeden naród”, przy czym w Pekinie z oczywistych względów woleli mówić nawet o „dwóch systemach ‒ jednym państwie”. Ale też nie zmienia się, bo w oczywisty sposób ten jeden z najnowocześniejszych krajów ciąży ‒ ze względów ekonomicznych, kulturowych, językowych i historycznych ‒ do Chin. To w jakiejś mierze sprzeczność, ale będąca po prostu tajwańską rzeczywistością.

 

Teraz, od trzech tygodni prościej jest dolecieć na Tajwan: „LOT” właśnie uruchomił połączenie do Seulu. Lecę do stolicy Korei Południowej ‒ gdzie trwa właśnie ostry kryzys polityczny, którego jednym z efektów, ale też przejawów będzie wymiana premiera ‒ ponad dziesięć godzin. Potem tylko dwie i pół godziny już tajwańskimi liniami i jestem znów, po trzech latach, w Tajpej. Oba państwa ‒ Koreę i Tajwan łączy to, że po raz pierwszy w historii wybrały na głowę państwa kobietę. A jednocześnie są twardymi konkurentami w gospodarce, specjalizując się w podobnych dziedzinach: najnowsze technologie, hi-tech, zastosowania do przemysłu najnowszych odkryć naukowych.

 

Tajwan: Oaza wolności religijnej w Azji

 

W stolicy Tajwanu mieszkam w hotelu „Sherwood”, który kojarzyć się może z lasem, w którym dokazywał Robin Hood, ale dla mnie ma zupełnie inne, konserwatywne odniesienia. Dziś zarządzany przez niemieckiego arystokratę, w latach 1990. gościł George'a Busha (seniora) oraz Margaret Thatcher. Dziś z portretów na drugim piętrze następca Reagana i „Żelazna Dama” przysłuchują się moim nocnym dyskusjom ‒ raczej o Europie niż Azji ‒ z byłym szefem Niemieckiego ZwiązkuIzb Przemysłowych i Handlowych i IBM-Europe oraz współautorem krytycznej wobec Merkel, ostatnio wydanej również u nas, książki „Niemcy na kozetce” ‒ Hansem Olafem Henkelem. Za oknami noc, ale ta pora dnia nie obowiązuje w tajwańskiej gospodarce. Jest na tyle silna, że Tajpej może pozwolić sobie na taki budżet na obronę, że stawia to ten, przecież nie za duży, kraj w pierwszej dwudziestce państw świata w tabeli wydatków militarnych!

 

W hotelowym pokoju znajduję Biblię ‒ niczym w amerykańskich hotelach ‒ i wydawnictwo buddyjskie. To niczym metafora, bo ten kraj jest oazą wolności religijnych na tle Azji. Wiceprezydent Chen Chien-jen jest katolikiem i to publicznie deklarującym swoją wiarę. W czasie godzinnego z nim spotkania pytam w tym kontekście o jego wizytę u papieża Franciszka. Rozpromienia się na to wspomnienie. Podkreśla, że był też w Asyżu i że towarzyszył mu tajwański biskup-Argentyńczyk, co ucieszyło jego rodaka z Watykanu. Mówimy o losie prześladowanych w ChRL chrześcijanach, podkreślam rezolucje Parlamentu Europejskiego w obronie naszych braci w wierze (szkoda, że przeszły one dopiero ostatnio, wcześniej PE wolał bronić innej dyskryminowanej mniejszości religijnej w Chinach Ludowych ‒ czyli Ujgurów-muzułmanów...). Nie mówimy o jednym: czy Kościół Katolicki, który odegrał istotną rolę ‒ co wynika choćby z dokumentów ujawnionych w ramach Wikileaks w nawiązaniu ponownie, po półwieczu, stosunków USA – Kuba nie odegra podobnej roli w trójkącie Stolica Święta – Pekin ‒ Tajpej. Zapewne poprawi to w istotny sposób los chińskich chrześcijan, ale też może odegrać pewne znaczeniu w „przyciąganiu” Tajwanu do ChRL...

 

Zielone i... tęczowe Tajpej

 

Tajwańska stolica to bardzo nowoczesna metropolia, ale z hotelowych okien widać też stare, obdrapane budynki, gdzie czas stanął w miejscu. Tyle, że jeszcze większe kontrasty widać w sąsiedniej Chińskiej Republice Ludowej.

 

Pracownicy hotelu i MSZ pytani o trzęsienia ziemi tylko wzruszają ramionami: „nie ma znaczenia, na którym pietrze się mieszka, co najwyżej na tych wyższych bardziej trzęsie, ale trzęsienie było nie dalej niż wczoraj i życie toczy się normalnie, gorzej jest we Włoszech, gdzie wstrząsów jest dużo mniej niż tutaj, ale tam nie mają takiego lekkiego budownictwa, jak nasze i stąd większe ofiary”. Czyli nienormalność oswojona do poziomu normalności.

 

Patrząc na niedzielne wydanie „Taipei Times” mam wrażenie, że kraj w którym jestem częściej niż ChRL jest nie tylko przykładem tolerancji religijnej, ale i praktykowania zasady „róbta co chceta”: na pierwszej stronie czołówka o „Paradzie Równości”– właśnie co przeszła ulicami stolicy. Dziennik podkreśla, że nigdzie w Azji homoseksualiści nie mają tylu przywilejów, co właśnie na Tajwanie. Jadąc na spotkanie z ministrem spraw zagranicznych Davidem Tawei Lee (były ambasador przy UE, a następnie w USA), widzę, że niemal wszędzie są wydzielone pasy dla motocykli i skuterów. Ich właściciele parkują je w centrum, w wydzielonych miejscach – sznury jednośladów robią wrażenie.

 

Zieleń, zieleń, zieleń. Gdzie nie jestem w Tajpej, otacza mnie intensywna zieleń. Płuca stolicy widać na każdym kroku.

 

Muzeum czterech tysięcy lat

 

Po latach znów zwiedzam National Palace Museum. Morze narodowych flag przed wyjściem: czerwień tła odbija się na granacie prostokąta po lewej stronie u góry . Po środku granatu jest miejsce na białe słońce. Tak Tajwan utwierdza swoją odrębność i autoidentyfikację.


Przy wejściu do muzeum osiągniecie tajwańskiej wynalazczości: licznik gości aktualnie odwiedzających budynek. Jest niedzielne popołudnie: jestem 1849. Głównie są miejscowi i uwaga ‒ turyści z Mainlanduczyli Chin kontynentalnych. Z nimi wiąże się polityka Pekinu: gdy na Tajwanie wygrała DPP ‒ partia sceptyczna zbliżeniu z ChRL, natychmiast liczba chińskich gości zmalała i przez to znacząco zmniejszyły się dochody Tajpej. Moskwa używa szantażu gazowego, Pekin zaś, jak widać, „turystycznego”.

 

Zatem przeważają w muzeum turyści azjatyccy i pewnie dlatego, jakaś Chinka robi mnie, „białemu” zdjęcie. Samo zaś muzeum jest najlepszym dowodem na „chińskość” Tajwanu i świadczy o ciągłości historycznej. Eksponaty ilustrujące początki chińskiej kultury sprzed 4 tysięcy lat. Zbiory z okresu III dynastii (2070-221 przed narodzeniem Chrystusa). Porcelana z tradycyjnym chińskim motywem smoka. Tak czy inaczej muzeum ukazuje nie życie miejscowych aborygenów, których ostatnio przepraszała nowo wybrana prezydent 60-letnia Tsai Ing-wen, ale kilkutysiącletnią kulturę chińską, przede wszystkim oczywiście z Chin kontynentalnych. To kulturowa identyfikacja Tajpej. Ale wcale nie musi przekładać się na politykę...

 

Oglądam cudeńka wymagające niebywałej precyzji, cierpliwości i stosowania ‒ przed wiekami! ‒ specjalnych technik. Trzy kule, jedna w drugiej, rzeźbione z zewnątrz. Miniatura statku z 1737 roku z trzystoma chińskimi znakami.

 

A potem oficjalna kolacja w pobliskiej restauracji: składa się z ośmiu dań. Mam poczucie, że jako szef delegacji nie mogę sprawić przykrości gospodarzy i nie zjeść wszystkiego do końca... Do kolacji tajwańskie piwo, które tak właśnie się nazywa: „Taiwan Beer”. Ale jest też piwo japońskie „Kirin Ichiban”. Podkreślam ten fakt, bo ciekawa sprawa z tymi Japończykami na Tajwanie. Wcześniej Hiszpanie kontrolowali część wyspy, Holendrzy drugą. Azjatyccy sąsiedzi byli pierwszymi, którzy przejęli całą wyspę. I inaczej niż w Mainlandzie, gdzie byli okrutnymi okupantami tu, na Formozie (dawna nazwa kraju) zapisali się raczej dobrze. Na tyle, że dziś co najmniej połowa ludności, szczególnie starszej, ma wciąż sentyment do japońskiej obecności na w Cieśninie Tajwańskiej.

 

Problemem tego państwa jest, cóż, podobnie jak Japonii, demografia. Współczynnik zgonów przegania współczynnik urodzeń. Rodziny mają bardzo małe dzieci. Liczba ludności przed trzema laty, za mojego tu ostatniego pobytu była niemal identyczna, jak teraz, co na warunki azjatyckie, jest kuriozum: 23,5 miliona.

 

Terytorium kraju jest nieproporcjonalnie małe w stosunku do liczby ludności: ledwie nieco ponad 36 tysięcy kilometrów kwadratowych czyli mniej więcej jedna dziewiąta powierzchni Polski, gdy pod względem liczby ludności Tajwan ma ponad 60% populacji Rzeczypospolitej. Stąd to poczucie nieustannego tłoku i tłumu. Gorzej wypadamy w porównaniach ekonomicznych - nie modlę się do bożka braku inflacji tylko zauważam, że wynosi ona na Tajwanie raptem 0,14%. Zaś PKB na głowę mieszkańca jest wyraźnie wyższy niż u nas, bo wynosi ponad 22 tysiące dolarów, gdy u nas 14 tysięcy (wg Trading Economics).

 

Hotel Grand: od szacha do Eisenhowera

 

Następnego dnia jestem w słynnym Grand Hotelu. Zbudowany pod koniec lat 1950 w następnej dekadzie był w „Top 10” hoteli na świecie. To właśnie tu odbyło się na początku lat 1980. zebranie założycielskie obecnie rządzącej Demokratycznej Partii Postępowej. To tu odbywały się wesela najsłynniejszych tajwańskich artystek i tu gościł młody gubernator Arkansas Bill Clinton... Mieszkał też Nelson Mandela, pani prezydent Filipin Corazon Aquino, ale przede wszystkim jedyny w dziejach Tajwanu urzędujący prezydent USA generał Dwight Eisenhower. Goście z Białego Domu, co do dziś podkreślają Tajwańczycy, zajęli wtedy 90 ze 100 pokojów hotelowych. Po Eisenhowerze przyjeżdżali na dawną Formozę już tylko byli lub przyszli prezydenci USA. Ale pierwszym „VIP-em” był szach Iranu Reza Pahlavi. Z egzotycznych gości warto wspomnieć dwumetrowego i ważącego dobrze ponad 100 kilo króla Tonga Tupou IV, przy którym Tajwańczycy na zdjęciach wyglądają niczym liliputy. Był też niedawno zmarły król Tajlandii Bhumibol Adulyadej, ale też premier Wietnamu Południowego Vũ Văn Mẫu i to tuż przed upadkiem tej proamerykańskiej części podzielonego wtedy państwa Wietnamczyków. Bywali też aktorzy: Elizabeth Taylor, Charles Bronson czy Alain Delon i wszyscy chyba zachwycali się tym, co ja ‒ czyli widokiem na Tajpej z góry, spojrzeniem na metropolię z perspektywy najwyższego wtedy i najpiękniej położonego budynku tajwańskiej stolicy. Dziś tym najwyższym jest wysokościowiec „101”, przez pewien czas najwyższy wieżowiec świata, dziś wciąż jeden z najwyższych (wyżej budują tylko arabscy szejkowie) i nieustająca duma Tajwanu.

 

Polska i Tajwan: podobieństwa

 

Wizyta w „ambasadzie” Unii Europejskiej na Tajwanie. „Ambasada”, bo oficjalnie ‒ ze względu na ChRL ‒ UE nie utrzymuje stosunków dyplomatycznych z Tajpej. Jest zatem „przedstawicielstwo handlowe”. Podobne ma 16 krajów Unii. Tyle, że polskie nazywa się „przedstawicielstwem Warszawy”. Reszta państw UE nie trzęsie portkami przed Pekinem i używa nazw państw, a nie stolic. Cóż, nadgorliwość gorsza jest od faszyzmu.

 

Unijna „ambasada” mieści się na szesnastym piętrze budynku biurowego i jest w tym logika, skoro pracują w Tajpej dyplomaci właśnie szesnastu członków UE. Nasza zresztą jest w tym samym wieżowcu. Twarzą Unii tutaj jest Madeleine Majorenko, Szwedka, podkreślająca ukraińskie korzenie (dziadek!), pracująca dla Brukseli od 20 lat czyli niemal od akcesu jej ojczyzny do UE w 1995 roku.

 

Tajwan jest jak Polska: i rząd, i prezydent są z tego samego politycznego obozu. Co więcej: po raz pierwszy w historii demokracji w obu krajach (nie licząc II Rzeczypospolitej) jedna partia ma bezwzględną większość w parlamencie, jednocześnie mając Głowę Państwa. Ale to nie jedyne powody, aby bliżej zainteresować się Tajwanem ‒ „Republiką Chińską”...

 

*tekst ukazał się w „Gazecie Polskiej Codziennie” (07.11.2016)

 

 

historyk, dziennikarz, działacz sportowy, poseł na Sejm I i III kadencji, deputowany do Parlamentu Europejskiego VI, VII, VIII i IX kadencji, były wiceminister kultury, były przewodniczący Komitetu Integracji Europejskiej i minister - członek Rady Ministrów, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka