Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki
271
BLOG

Eurodomino: od Schulza po Tuska

Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki Polityka Obserwuj notkę 1

 

Michał Dzierżak, TelewizjaRepublika.pl: Kto obejmie stanowisko przewodniczącego Parlamentu Europejskiego po Martinie Schulzu? Mówi się, że będzie to prawdopodobnie polityk Europejskiej Partii Ludowej (EPP). Czy istnieje już jakaś giełda nazwisk, kto ewentualnie objąłby to stanowisko?

Ryszard Czarnecki, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego: Z zaskoczeniem przeczytałem w dzisiejszej „Rzeczpospolitej” wypowiedź Hannesa Swobody, austriackiego polityka socjalistycznego, który powiedział, że to inny socjalista obejmie stanowisko przewodniczącego PE po socjaliście Schulzu. Według mojej wiedzy, a wiem bardzo dobrze, to EPP nie odpuści tego stanowiska. Pytaniem jest zatem nie „czy chadecy czy socjaliści” tylko „kto z EPP obejmie to stanowisko”. Formalnie kandydatów jeszcze nie ma, ale mówi się o sześciu nazwiskach.

Zacznę od kobiety, Mairead McGuiness, Irlandki, obecnie wiceprzewodniczącej Parlamentu, która może być czarnym koniem tych wyborów. Została wiceprzewodniczącą, ponieważ wygrała prawybory w EPP kandydując przeciwko kandydatom prezydium partii ludowej i będąc wybrana przez „lud poselski”. Ma bardzo mocną pozycję, szereg kobiet mówi też, że na nią zagłosuje. Drugim kandydatem, o którym mówi się bardzo dużo i jest poważnym pretendentem, jest obecny pierwszy wiceprzewodniczący PE, dwukrotny wiceprzewodniczący KE, Antonio Tajani z partii Berlusconiego, katolik, człowiek z konserwatywnego skrzydła EPP.

Trzecim kandydatem jest były minister w rządzie Francji, 72-letni Alain Lamassoure, który jest już w PE 20 lat, bardzo znany i popularny. Minusem w jego przypadku jest fakt, że w tego rodzaju wyborach w Europie decydują parytety geograficzne, a szefem partii EPP jest już Francuz, Joseph Daul. W związku z tym, prawdopodobnie nie będzie zgody na dwóch Francuzów na dwóch kluczowych dla EPP stanowiskach. Czwartym kandydatem jest były premier Słowenii Lojze Peterle, który byłby kandydatem tzw. nowej Unii, co oczywiście budziłoby pewne zastrzeżenia Donalda Tuska, gdyż Europa Zachodnia nie zgodzi się na dwie osoby z naszej części Europy na trzech najważniejszych stanowiskach w Unii. Piątym kandydatem jest Ottmar Karas, Austriak, przewodniczący delegacji Unia-Rosja, znany z otwartości wobec argumentów Kremla, zwolennik dialogu unijno-rosyjskiego.

Wreszcie kandydat, którego wymieniam na końcu, ale on właśnie, jeśli zdecyduje się kandydować, ma największe szanse. To stosunkowo młody, 42-letni Manfred Weber, szef frakcji EPP z partii CSU w Niemczech. O nim mówi się, że jest elementem pewnego dealu politycznego, który zapadł w Berlinie między CDU, CSU i SPD. Pierwszym elementem dealu jest obsadzenie na stanowisku prezydenta Niemiec Franka-Waltera Steinmeyera, elementem drugim jest wybór na szefa MSZ Martina Schulza, a trzecim jest wybór Manfreda Webera na przewodniczącego PE z poparciem socjalistów niemieckich, stanowiących znaczącą część frakcji S&D. Jeśli Weber wystartuje, to cześć kandydatów się wycofa, a pozostali będą mieli znacznie mniejsze szanse.

Co więcej, mówi się, że być może będzie to tylko przygotowanie Webera do objęcia w 2019 r. funkcji szefa KE. Byłby to pierwszy niemiecki szef KE od 52 lat. Na razie może okazać się, że wszystkie trzy stanowiska główne w UE trafią w ręce EPP. Socjaliści tego nie zdzierżą. Nie wystarczy im kandydatura Federiki Mogherini na wysokiego przedstawiciela ds. polityki zagranicznej i będą chcieli mieć któreś z trzech najważniejszych stanowisk. Szef KE ma kadencję 5-letnią bez rotacji, a szef Rady Europejskiej ma rotacyjną kadencję 2,5-letnią, więc wiadomo, że socjaliści wyciągną rękę po stanowisko szefa Rady.

Mówił pan o dealu, który funkcjonuje w Niemczech, w którym szefem MSZ miałby być Martin Schulz. On sam jednak twierdzi, że jego ambicje są większe i celuje w kanclerza Niemiec.

Otóż na dzisiaj on wie, że nie wygra wyborów w Niemczech, a nie może sobie pozwolić na porażkę. On mówi, że chciałby być kanclerzem – ja na zasadzie metafory mówię, że chciałbym być prezydentem Polski. Mówi, że chciałby być kanclerzem, ale tak naprawdę chciałby przede wszystkim być szefem SPD. Schulz licytuje, on mówi czego chce na przyszłość, ale doskonale wie, że trampoliną do tego jest zostanie szefem MSZ, a nie byłym przewodniczącym PE. Musi tę funkcję wziąć i z tej pole position atakować pozycję szefa SPD, a potem kandydaturę na kanclerza, choć na to SPD szans na razie nie ma.

Jak maluje się przyszłość Tuska w Radzie Europejskiej? Sugeruje się, że to właśnie jakiś socjalista zostanie w lipcu nowym szefem RE.

Z tego co słychać w kuluarach brukselsko-strasburskich, to, co było siła Tuska, co zapewniło mu elekcję, czyli wsparcie Angeli Merkel – zwietrzało. To poparcie zdaje się należy pisać w czasie przeszłym dokonanym. Osoby z CDU, także z rządu niemieckiego, gabinetu kanclerskiego, w kuluarach mówiły od połowy roku o pewnym zawodzie w prowadzeniu przez niego Rady Europejskiej, a jesienią już wprost z nazwiska Niemcy krytykowali go za fatalne - ich zdaniem - przeprowadzenie szczytu Unii w Bratysławie. To znacznie zmniejsza szanse Donalda Tuska. Piłka jest jeszcze w grze, choć jego notowania spadły, także po decyzji Schulza.

Czy nawet w związku z pewną niepisaną zasadą proporcji sił między największymi frakcjami dojdzie do sytuacji, że pozostanie na trzech najważniejszych stanowiskach trzech polityków EPP?

Tak było już w latach 2009-2010. Potem zawsze był ten przekładaniec, ktoś z S&D miał to jedno z trzech stanowisk czołowych.

Niektóre media w Polsce przemycają informacje o Tusku jako mniejszym złu, straszące, że teraz na jego miejsce przyjdzie komunista z południa Europy.

Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że o żadnym komuniście hiszpańskim ani włoskim się nie mówi w kontekście szefa Rady Europejskiej. Jeśli coś słychać, to raczej o bardzo doświadczonym polityku z kraju bliższego geograficznie Polsce. Tu postawię kropkę.

Jaka będzie przyszłość Tuska, jeśli utraci on stanowisko szefa Rady?

Nie wróci do Polski z prostego powodu - wróciłby, gdyby prezydentem był Komorowski, a nie Andrzej Duda. Wtedy przyjechałby na białym koniu z Brukseli, owiany nimbem międzynarodowego uznania, mniej lub bardziej prawdziwym, i w 2020 r. zmierzyć chciałby się w wyborach prezydenckich z jakimś kandydatem Prawa i Sprawiedliwości. W obecnej sytuacji, gdy prezydent Duda jest dobrze odbierany w Polsce i na świecie, taki pojedynek by przegrał. Do kraju na pewno zatem nie wróci, a jakaś fucha się dla niego znajdzie na arenie międzynarodowej. Może być też jakimś specjalnym wysłannikiem w jakiejś części świata, a może być również akcja „szukamy pracy dla Donalda Tuska”.

*portal TV Republika

historyk, dziennikarz, działacz sportowy, poseł na Sejm I i III kadencji, deputowany do Parlamentu Europejskiego VI, VII, VIII i IX kadencji, były wiceminister kultury, były przewodniczący Komitetu Integracji Europejskiej i minister - członek Rady Ministrów, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka