Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki
271
BLOG

Jak zostałem Żyrinowskim

Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki Świat Obserwuj temat Obserwuj notkę 3

Zostałem Żyrinowskim podczas ostatniego pobytu w Azji postsowieckiej na Zachodzie uparcie zwana „Azją środkową”. Piszę te słowa w samolocie z Konstantynopola do Warszawy. Wiem, wiem, dziś to Stambuł, ale jako historyk mam pamięć słonia. Ów Konstantynopol bo tylko doraźna destynacja, bowiem z Turkmenistanu a tam właśnie spędziłem parę dni - do Polski lotów bezpośrednich nie ma. W stolicy, Aszchabadzie w ogóle ląduje bardzo mało samolotów z zagranicy. Moskwa oczywiście, Stambuł jasne (wpływy kulturowe Turcji tutaj są większe niż Rosji), Frankfurt, Birmingham(!), Dubaj... Coś pominąłem? Chyba nie.


Wracam z tzw. „Ruskiego Bazaru”, który mieści się w centrum największego miasta i stolicy Turkmenistanu. Rosjan, po okresie Związku Sowieckiego, gdy rządzili ówczesną Turkmeńską Socjalistyczną Republiką Radziecką zza pleców miejscowego pierwszego sekretarza „kompartii” zostało tu niewielu. Co dwudziesty obywatel to Rosjanin, co zresztą potwierdzają statystyki religijne: prawosławnych w tym morzu islamu jest raptem trochę ponad pięć procent. Zatem „Ruskich” tu tyle, co kot napłakał, ale główny bazar w Aszchabadzie jest właśnie „rosyjski”. W sensie towarów tak naprawdę oczywiście jest kosmopolityczny: słodycze z Rosji, rajstopy z Włoch, kobiece kosmetyki z USA, a owoce miejscowe, „nastojaszcze”,turkmeńskie. Z hotelu na „Russkij Bazar” (tu wszyscy mówią językiem Puszkina i Putina) wiezie mnie taksówkarz ze złotym zębem. Nad szybą ma fotografię prezydenta Gurbanguly Berdimuhamedowa. Ot, tak po prostu, niczym w urzędzie państwowym. Za kurs bierze, „jak za zboże”, 20 manatów czyli ileś razy więcej niż powinien. Krąży wokół bazaru, żeby tę cenę jakoś choć trochę uzasadnić. Gdy chcę wysiąść, słyszę: „pieszkom nie nada”. Podporządkowuję się bez szemrania, Azja to Azja. Za cenę kursu mogę kupić na bazarze bez żadnego targowania cztery zielone (kolor islamu!) flagi Turkmenistanu. Małe zakupy. Chcę wracać, ale o taksówce mogę tylko pomarzyć. Mogę jednak liczyć na zapomniany już w Polsce, ale wciąż obecny na terenie dawnego ZSRR zwyczaj podwożenia przez tzw. łebków (jak onegdaj w Polsce mówiono) czyli ludzi czekających w prywatnych, a częściej w państwowych autach na „okazje”. Jedziemy. Ustalam z góry zapłatę. Dwa razy mniejsza cena niż u złotozębego zwolennika prezydenta - dentysty. Młody raczej kierowca przygląda mi się raz, drugi badawczym wzrokiem. Zaczynam czuć się nieswojo. Odsuwam się od niego trochę, jeszcze bardziej, ale w szybę przecież nie wejdę. Kierowca nagle zwalnia. I pyta: „A wy otkuda prijechali?”. Podejmuję dialog: „Iz Polszy – mówię z dumą”. „Z Polszy?” podnosi brwi, ale jakby nie dowierza. Upieram się, że przyjechałem z Polski. Facet za kółkiem świdruje mnie wzrokiem. „A nie z Rosji?”. Aż zamilkłem z wrażenia, jeszcze nigdy nikt nie wziął mnie za Rosjanina! Wyprostowałem się i mówię silnym głosem: „z Polski!”. Na co słyszę: „A bo wy do Żyrinowskiego jesteście podobni. Bardzo podobni”... Chyba go przekonałem. „Polska, Europa” rozmarza się kierowca. „A jak tam u was idzie? Jak gospodarka?”. Oczywiście chwalę własną ojczyznę.


Bycie politykiem w Turkmenistanie to raczej długowieczny „job”. Ten kraj jest niepodległy od 26 lat i ma dopiero drugiego prezydenta. Ale są też wyjątki od reguły. Były przewodniczący parlamentu Öwezgeldi Ataýew zaczął mówić publicznie tyle jakby mieszkał w Polsce czy za Kanałem La Manche. Nie dość że posadzono go do więzienia, to jeszcze miano torturować. Dlatego też niespecjalnie się dziwię jak taksówkarz ma fotę z rządzącym prezydentem, a drugi kierowca chwali władzę jak najęty.


W siedzibie ichniego rzecznika praw obywatelskich słyszymy jednak, że gdy chodzi o prawa człowieka, wszystko jest znakomicie. Gdy Estończyk Urmas Paet, z którym tu jestem, przez blisko dekadę minister spraw zagranicznych tego kraju, ma jakieś wątpliwości, słyszy, że społeczeństwo turkmeńskie jest tradycyjne, kieruje się religijnymi wartościami islamu i kierować będzie. Przynajmniej jasne postawienie sprawy. Mój kolega Bałt milknie.


Nad Aszchabadem wstaje słoneczny świt. Czy oznacza jasną przyszłość dla tego bogatego kraju? Kraju, w którym demokracji jest może mało, ale ropy za to dużo...


* tekst ukazał się w tygodniku „Wprost” (24.04.2017)

historyk, dziennikarz, działacz sportowy, poseł na Sejm I i III kadencji, deputowany do Parlamentu Europejskiego VI, VII, VIII i IX kadencji, były wiceminister kultury, były przewodniczący Komitetu Integracji Europejskiej i minister - członek Rady Ministrów, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka