Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki
369
BLOG

Waszyngton czyli „Poland”

Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki USA Obserwuj temat Obserwuj notkę 4

Ju-Es-Ej”, „Ju-Es-Ej”! Piszę te słowa w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej. Piszę między spotkaniami z jednym, drugim, trzecim kongresmenem a kolejnym: z szefem jednej z Komisji Senatu USA


Bardzo lubię być w tym kraju, ale tak samo jak bardzo lubię przechadzać się po Waszyngtonie, oglądać mecz futbolu amerykańskiego w Południowej Karolinie czy jeść prawdziwego amerykańskiego hamburgera w Ohio tak samo bardzo nie lubię tu …przyjeżdżać. Długie kolejki na lotnisku im. Johna Fostera Dullesa (sekretarza stanu w czasach prezydenta Eisenhowera, brata szefa wywiadu amerykańskiego), oficer wypytujący, gdzie będę mieszkał i na jak długo przyjechałem, poczucie, że ja muszę mieć wizę, a moi amerykańscy przyjaciele kiedy jadą do mojego kraju jakoś nie muszą. Ta asymetria jest doprawdy wkurzająca.


Ale ostatnio funkcjonariusz nawet nie zażądał odcisków palców (!) i widząc dyplomatyczny paszport i słysząc, że będę miał spotkania w Kongresie zapytał czy będę widział się z Trumpem…


W Kongresie spotykałem się nie jest to przypadek, bo ciągnie wilka do lasu głównie z Republikanami. U amerykańskich polityków lubię poczucie humoru. Szef Komisji Budżetowej Senatu USA Mike Enzi, reprezentujący stan Wyoming, również Republikanin, który ogrywa kluczową rolę w potyczkach o amerykański budżet, w tym także w budżetowej wojence między prezydentem Donaldem Johnem Trumpem, a jego macierzystym obozem politycznym, pytany o kulisy tych negocjacji mówi mi „jestem przecież tylko księgowym”, po czym wybucha śmiechem… Trzeba przyznać, że pogodne usposobienie to zaleta rządzących obecnie Ameryką, choć przecież opozycja – ta nad Potomakiem, a nie ta nad Wisłą – też do smutasów nie należy.


Kongres Kongresem, ale nie mniej ciekawe były z mojego punktu widzenia rozmowy w World Bank. Spędziłem tam cały Boży dzień od 8.15 AM do 6.45 PM. Co ma Bank Światowy do Unii Europejskiej? Ano to, że UE jest jednym z trzech głównych donatorów tegoż banku, którego główna siedziba mieści się w Waszyngtonie właśnie, a główna siedzibie w Europie w Paryżu. Nie powiem, 400 milionów euro piechotą nie chodzi. Tyle, że teraz World Bankma duży ból głowy. Nowa administracja Białego Domu z jej konserwatywną wrażliwością nie chce finansować Banku Światowego, a przynajmniej nie w takiej skali jak obecnie. Uważa, pewnie słusznie, że choć Bank mieści się w USA to praktycznie USA nic z niego nie ma. Poza tym władze amerykańskie traktowane są w kontekście WBjak Święty Mikołaj, który ma dawać prezenty i się nie wtrącać. Stąd też zarząd World Banku, a rozmawiałem z jego wiceprezydentami, poczynając od Włoszki przez Japończyka, Szwajcara, milczącą Brytyjkę o nigeryjskim nazwisku czy na Niemcu kończąc, ma poważny ból głowy.


Bank Światowy mieści się drzwi w drzwi z Międzynarodowym Funduszem Walutowym. Co do MFW nie można powiedzieć, że „ja tam z gośćmi byłem, miód i wino piłem…” jak pisał Mickiewicz w „Panu Tadeuszu”. Bo, owszem byłem, ale ze staropolską gościnnością to u nich jest nietęgo. Stare polskie porzekadło mówi „na frasunek dobry trunek”, ale MFW – IMF jak widać problemów takich jak BŚ – WB nie ma i gościom serwowana jest tylko woda.


A co do wody w Waszyngtonie, to mamy tu niewątpliwe polonicum. Powszechnie serwowana jest bowiem, dostępna również w każdym sklepie, woda o swojskiej nazwie Poland. Moi koledzy cudzoziemcy byli pod wyraźnym wrażeniem ekspansji naszego kraju na rynki amerykańskie. Fin, były korespondent mediów z „Krainy Tysiąca Jezior”, obecnie europoseł kiwał głową z uznaniem, a ja sobie pomyślałem, że nie jest moim obowiązkiem jako wiceprzewodniczącego Parlamentu Europejskiego prostować i tłumaczyć, że Rzeczpospolita jest, owszem, coraz lepsza gdy chodzi o zdobywanie obcych rynków, ale akurat owa Polandna butelkach pochodzi od nazwy miasta w stanie Maine. A że zakładali je Polacy, to już inna para kaloszy.


Popijając więc Polandw gmachach najważniejszych instytucji finansowych świata przypomniał mi się, nie wiedzieć czemu, początek filmu nieodżałowanego Stanisław Barei „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz”. W filmie było tak, że samochód z córką partyjnego dygnitarza potrącił na pasach pewnego nieszczęśnika. Zaraz zebrał się tłum gapiów i jakaś przejęta jejmość drze się na cały regulator: „wody, wody mu dajcie”. Potrącony, a jednocześnie cały czas skacowany delikwent podnosi głowę i z oburzeniem pomieszanym z rezygnacją prostuje: „piwa, idiotko!”.


Ale piwo dla Sarmatów będzie dopiero po powrocie do Rzeczpospolitej…



* tekst ukazał się w tygodniku „Wprost” (29.05.2017)


historyk, dziennikarz, działacz sportowy, poseł na Sejm I i III kadencji, deputowany do Parlamentu Europejskiego VI, VII, VIII i IX kadencji, były wiceminister kultury, były przewodniczący Komitetu Integracji Europejskiej i minister - członek Rady Ministrów, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka