Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki
234
BLOG

Jankes w Warszawie

Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki Polityka zagraniczna Obserwuj temat Obserwuj notkę 2

Richard Nixon, Gerald Ford, Jimmy Carter, George Bush, Bill Clinton, George Walker Bush, Barack Obama, Donald Trump. Co łączy te nazwiska? Wszyscy oni odwiedzili Polskę. Niektórzy z nich dwa razy (George Bush, Bill Clinton), a inni nawet trzykrotnie (Barack Obama i George Walker Bush). Z ostatnich dziesięciu prezydentów USA w Rzeczpospolitej gościło dziewięciu. Nie był tylko ten, który … był w Polsce najbardziej kochany! Chodzi oczywiście o Ronalda Reagana. Jeden z jego poprzedników Woodrow Wilson ma nawet, od czasów II Rzeczpospolitej, duży plac w Warszawie na Żoliborzu (w okresie PRL-u czasowo „przechrzczono” go na Komuny Paryskiej). Ojciec-założyciel Jerzy Waszyngton ma rondo Waszyngtona na warszawskiej Saskiej Kępie, ale tylko Ronald Reagan ma w Polsce pomnik. Tego zaszczytu nie dostąpił nikt z jego poprzedników czy następców, którzy w ostatnich 45-ciu latach paręnaście razy meldowali się nad Wisłą. Napisałem: paręnaście? Szybko liczę w pamięci i wychodzi mi, że w ostatnią środę i czwartek Donald John Trump, 45.prezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej, był w Polsce z czternastą wizytą, poczynając od II wojny światowej. Choć tak naprawdę trzeba liczyć od 1972 roku, gdy mój imiennik Richard Nixon, zanim go wysadziła z prezydenckiego siodła afera Watergate, przełamał „żelazną kurtynę” i przyjechał do Polski (wtedy PRL...) na zaproszenie Edwarda Gierka.


Z całej tej „wspaniałej dziewiątki” niewątpliwie największe emocje w samych Stanach i na świecie budził gość z ostatniego tygodnia. Miliarder, telewizyjny showman, kobieciarz, o którym ktoś dowcipnie napisał: „prezydent wszystkich Amerykanek”. Ale właśnie on nie plótł, jak jego poprzednik Barack Hussein Obama o „polskich obozach śmierci” ani nie opowiadał koszałków-opałków o Europie Środkowowschodniej, jak Gerald Ford. Olbrzymią niechęć wśród lewicowo-liberlanych elit we własnej ojczyźnie, a także w Europie budził też George Bush junior (który wszak zdecydowanie wolał, mówienie o nim nie per junior, tylko po bożemu: George Walker Bush). Jednak negatywne emocje wobec „kowboja z Teksasu” to nic w porównaniu z erupcją nienawiści, która jest udziałem Donalda Johna Trumpa po obu stronach Atlantyku. A ponieważ obecne władze w Polsce i prezydent i rząd – też nie są pieszczochami „słusznych” mediów, to stąd mogliśmy usłyszeć i nad Potomakiem i nad Wisłą brednie o „populistycznej mieszance”.


Piszę te słowa dosłownie tuż przed wylotem do Seulu, w szybkim tempie ucząc się azjatyckiej powściągliwości i sztuki niewyrażania uczuć, a więc nie będę znęcał się nad tymi wszystkimi pajacami albo pajacykami, którzy usiłowali w ostatnich dniach przed wizytą amerykańskiego prezydenta lub nawet w jej trakcie przenieść nas z realuw świat wirtualu. Nie chce mi się nawet wspominać sążnistych tekstów o tym, że Donald Trump skarci (!) polskie władze wzorem prezydenta Baracka Obamy czy prezydenta emerytowanego Williama (Billa) Clintona. Trump, atakowany przez te same lub podobne środowiska co władze PiS, nawet o tym nie pomyślał. Umniejszano międzynarodowe znaczenie tej wizyty, jak tylko było można. A przecież miała ona do prawdy, znaczenie wielokroć wychodzące poza wizytę kurtuazyjną.


Bo przecież, w gruncie rzeczy, choć była to druga europejska wizyta prezydenta Trumpa, to jednak pierwsza bilateralna. W Belgii był nie po to, żeby widzieć się w Brukseli z królem i mającą polską mamę małżonką, ale dla szczytu NATO. We Włoszech z kolei był z powodu szczytu G7. W Polsce szczyt Międzymorzaodbył się – i dobrze – już po dwustronnym spotkaniu DudaTrump.


Wizyta Donalda J. Trumpa odbyła się nie w okresie wyborów w USA, a więc trudno posądzać przybysza z Waszyngtonu, że chciał w ten sposób pozyskać głosy amerykańskiej Polonii czy też Amerykanów polskiego pochodzenia. Choć, prawdę mówiąc, wielu dowodzi, że to właśnie głosy obywateli z USA o polskich korzeniach, a często i o polskim sercu zdecydowały o zwycięstwie kandydata Republikanów w swing states,takich jak m.in. Michigan, Wisconsin czy Pensylwania. Właśnie w tych stanach, które najczęściej przechodziły z rak do rąk między obozem Republikanów (symbolizowanym przez słonia) a Demokratów (symbolizowanym przez osła) „amerykańscy Polacy” czy też polscy Amerykanie przeważnie głosowali na Republikanów. Zatem poparcie polskiego lobby w tychże stanach mogło być decydujące dla zwycięstwa Trumpa nie tylko w nich, ale w całych USA!


Donald Trump jest pragmatycznym politykiem, tak jak był pragmatycznym biznesmenem. Zapewne coś słyszał o Kościuszce i Pułaskim czy o setkach tysięcy polskich chłopaków w amerykańskich mundurach z paszportami USA podczas I i II wojny światowej, ale przede wszystkim interesuje go poszerzenie eksportu amerykańskiego gazu do Europy, w tym do naszego kraju.


I dobrze, bo nic tak nie łączy, jak wspólne interesy. Także ponad Atlantykiem. Thank you, Mr. President!


*tekst ukazał się w tygodniku „Wprost” (10.07.2017)

historyk, dziennikarz, działacz sportowy, poseł na Sejm I i III kadencji, deputowany do Parlamentu Europejskiego VI, VII, VIII i IX kadencji, były wiceminister kultury, były przewodniczący Komitetu Integracji Europejskiej i minister - członek Rady Ministrów, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka